
W polskim krajobrazie politycznym, gdzie zaufanie do instytucji publicznych jest kruchą wartością, pojawia się rzekomy cień skandalu, który może wstrząsnąć fundamentami demokracji. Sylwester Marciniak, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej (PKW), figura o ugruntowanej pozycji w świecie prawa wyborczego, nagle staje w centrum burzy oskarżeń. Według doniesień, które krążą w kuluarach mediów i wśród komentatorów politycznych, Marciniak rzekomo knuje tajny plan, mający na celu funelowanie milionów złotych z budżetu państwa bezpośrednio do skarbca Prawa i Sprawiedliwości (PiS). Czy to historia o sfałszowanych głosach, które miałyby odwrócić wyniki wyborów prezydenckich z 2025 roku, czy raczej o nielegalnym przejmowaniu publicznych funduszy? W tym artykule, opartym na rzekomych przeciekach i analizie dostępnych informacji, przyjrzymy się bliżej temu, co mogłoby być największym politycznym trzęsieniem ziemi ostatnich lat. Wszystko to, oczywiście, rzekomo – bo w świecie plotek i faktów granica jest cienka, a prawda często ukryta za zasłoną tajemnicy.
Sylwester Marciniak nie jest postacią nową na scenie publicznej. Urodzony w 1957 roku w Rakoniewicach, prawnik i sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego, od 2014 roku pełnił funkcję wiceprzewodniczącego PKW, a od 2020 roku jest jej szefem. Jego kariera to mieszanka profesjonalizmu i kontrowersji. Jako strażnik uczciwości wyborów, Marciniak wielokrotnie bronił integralności procesu demokratycznego, ale w ostatnich miesiącach jego decyzje budzą wątpliwości. Szczególnie w kontekście wyborów prezydenckich w maju 2025 roku, gdzie zwycięzcą został Rafał Trzaskowski z Koalicji Obywatelskiej, pokonując kandydata PiS, Karola Nawrockiego, w drugiej turze. Wynik był wątpliwy – różnica zaledwie kilku procent – co natychmiast uruchomiło lawinę protestów ze strony obozu prawicowego. PiS, wciąż w opozycji po utracie władzy w 2023 roku, nie kryje frustracji. Oskarżenia o manipulacje przy liczeniu głosów, błędy w komisjach obwodowych i rzekome błędy systemowe stały się ich codziennym orężem.
Rzekomy plan Marciniaka miałby polegać na dyskretnym transferze subwencji wyborczych dla PiS, które w normalnych warunkach powinny być wstrzymane z powodu nierozliczonych sprawozdań finansowych z kampanii 2023 roku. Według przecieków, które rzekomo dotarły do redakcji niezależnych mediów, szef PKW miałby osobiście interweniować w Ministerstwie Finansów, naciskając na ministra Andrzeja Domańskiego, by ten przyspieszył wypłaty. Mówi się o kwotach rzędu kilkudziesięciu milionów złotych – pieniądzach, które mogłyby zasilić kampanie PiS w nadchodzących wyborach samorządowych lub nawet prezydenckich za pięć lat. Ale to nie wszystko. W tle pojawiają się pogłoski o sfałszowanych protokołach z komisji wyborczych. W lipcu 2025 roku, podczas rozprawy w Sądzie Najwyższym, Marciniak rzekomo cytował ekspertyzy, które miały bagatelizować błędy w liczeniu głosów. Mówił o zaledwie dwudziestu przypadkach, gdzie Nawrocki otrzymał mniej głosów w drugiej turze niż w pierwszej – liczba, która okazała się zaniżona. W rzeczywistości, według analityków OKO.press, takich anomalii było ponad sto w dużych komisjach, w tym dziesięć potwierdzonych zamian głosów między Trzaskowskim a Nawrockim. Czy to zwykły błąd, czy celowa dezinformacja mająca ukryć szerszy spisek?
Wyobraźmy sobie scenariusz: ciche spotkania w gabinecie PKW przy ul. Wiejskiej w Warszawie. Marciniak, otoczony stosami dokumentów i ekranami z danymi wyborczymi, rzekomo kontaktuje się z lojalistami PiS. Telefon do Jarosława Kaczyńskiego? Spotkanie z pełnomocnikiem finansowym partii? Te obrazy, choć fikcyjne, pasują do narracji budowanej przez krytyków. W sierpniu 2025 roku PKW odrzuciła sprawozdanie PiS, co powinno zablokować subwencje. Ale wtedy wkroczył Sąd Najwyższy – konkretnie Izba Kontroli Nadzwyczajnej, bastion dawnych nominatów PiS – i uchyliła decyzję. Marciniak, wstrzymując się początkowo od głosu, później rzekomo podpisał pismo argumentujące, że uchwała PKW była niezgodna z prawem. To wzbudziło burzę: dziennikarze Onetu pisali o “niejasnym stanowisku” szefa PKW, a Ryszard Kalisz, członek komisji, oskarżał go o wprowadzanie w błąd. Marciniak ripostował, nazywając wypowiedzi Kalisza “wprowadzającymi w błąd”. Ale czy to nie dowód na konflikt interesów? Rzekomo, w zamian za akceptację sprawozdania, PiS miałoby otrzymać nie tylko subwencje, ale i dyskretne wsparcie w “oczyszczaniu” wyników wyborów.
Przejdźmy do sedna: sfałszowane głosy. Wybory 2025 roku były testem dla nowej, zreformowanej PKW po zmianach rządowych w 2024. System elektroniczny liczenia głosów, wdrożony za rządów Tuska, obiecywał transparentność. Ale błędy się zdarzyły. W 130 komisjach obwodowych – 0,4% wszystkich – Trzaskowski stracił głosy w drugiej turze w porównaniu do pierwszej. Marciniak, podczas posiedzenia SN 1 lipca 2025, dwukrotnie powtórzył liczbę 20, ignorując skalę problemu. Eksperci wskazują na zamiany etykiet na protokołach: głosy dla KO przypisane PiS i vice versa. Rzekomo, Marciniak miał dostęp do surowych danych i mógł je edytować, by zmniejszyć różnicę. Prokurator generalny Adam Bodnar i jego zastępca Jacek Bilewicz zgłosili wątpliwości, domagając się ponownego przeliczenia. Ale PKW, pod wodzą Marciniaka, odrzuciła apel. Czy to zbieg okoliczności, czy element większego planu? W marcu 2025 roku, podczas konferencji prasowej, Marciniak żalił się, że “wszyscy chcieliby, żeby PKW było panaceum na całe zło”. Brzmi defensywnie – jakby wiedział, że presja rośnie.
Finanse to druga strona medalu. Subwencje dla partii to miliony z podatków podatników. PiS, po odrzuceniu sprawozdania w sierpniu 2025, walczyło o każdy grosz. 30 grudnia 2024 roku PKW ostatecznie przyjęła dokument, ale minister Domański zwlekał z przelewami, żądając wykładni uchwały. Marciniak, w styczniu 2025, sam odpowiedział na pismo ministra, pytając “na jakiej podstawie się wtrąca”. To zwycięstwo dla PiS – rzekomo, bo kwoty wypłacono w lutym 2025, mimo protestów opozycji. Były prezes TK Jerzy Stępień domagał się dymisji Marciniaka, twierdząc, że “nie wypełnia obowiązków”. W lutym 2025 Polsat News transmitował debatę, gdzie eksperci mówili o “zamieszaniu wokół milionów dla PiS”. Rzekomy “rogue cash grab” – nielegalny skok na kasę – pasuje tu idealnie. PiS, głodne funduszy po utracie władzy, rzekomo obiecało Marciniakowi ochronę: awans w sądownictwie, immunitet przed komisjami śledczymi. W zamian – miliony na kampanie, billboardy i eventy partyjne.
Ale czy to wszystko ma podstawy? Rzekome przecieki pochodzą z anonimowych źródeł w PKW i MSWiA. Media jak Onet i rp.pl donoszą o patowej sytuacji w komisji: czterech członków sprzeciwiło się uchwale w grudniu 2024, co opóźniło decyzję. Marciniak zwołał posiedzenie na 30 grudnia, ale nieoficjalnie – mówi się – negocjował z nominatami PiS. W tle: pismo ponaglające do Domańskiego z marca 2025, gdzie PKW żąda informacji o przelewach. PiS złożyło nawet zawiadomienie do prokuratury o niedopełnieniu obowiązków przez ministra. To wojna na dokumenty, gdzie każdy ruch Marciniaka jest analizowany pod lupą. Krytycy, jak Bodnar, widzą w tym korupcję systemową – resztki “pisowskiego” wpływu w instytucjach. Zwolennicy PiS kontrują: to polityczna zemsta nowej władzy, a Marciniak broni demokracji przed “lewicowym zamachem”.
Konsekwencje? Jeśli rzekomy skandal wybuchnie, PiS może odzyskać impet – oskarżenia o fałszerstwa mobilizują elektorat. Dla KO to cios: Trzaskowski, jako prezydent, będzie musiał oczyścić PKW, co oznacza dymisje i reformy. Marciniak? Rzekomo planuje emeryturę, ale plotki mówią o ochronie ze strony SN. W październiku 2025, z datą dzisiejszą 12 października, napięcie rośnie. Prokuratura bada sprawę, a media czekają na przeciek, który przechyli szalę. Czy to rigged votes – sfałszowane głosy – czy po prostu biurokratyczna pomyłka? A może rogue cash grab, gdzie miliony znikają w kieszeniach partyjnych aparatczyków?
Podsumowując, rzekomy plan Marciniaka to lustro polskich podziałów: zaufanie kontra cynizm, fakty kontra plotki. W 1000 słów nie da się opowiedzieć wszystkiego, ale jedno jest pewne: demokracja w Polsce jest krucha. Oby prawda wyszła na jaw, zanim “skandal wybuchnie” naprawdę.