
W sercu politycznego establishmentu Polski, zaledwie kilka tygodni po zakończeniu wyborów prezydenckich w maju i czerwcu 2025 roku, wybuchła afera, która wstrząsnęła fundamentami demokracji. Chociaż oficjalne wyniki wyborów zostały zatwierdzone przez Sąd Najwyższy, a zwycięzca – Karol Nawrocki z poparciem Prawa i Sprawiedliwości – zaprzysiężony na stanowisko prezydenta, cień wątpliwości nie opuszcza opinii publicznej. Według doniesień medialnych i plotek krążących w sieci, wysoki urzędnik państwowy, rzekomo związany z centralnym organem administracji wyborczej, został zatrzymany w kajdankach po ujawnieniu szokującej taśmy audio. Na nagraniu, które rzekomo wyciekło do internetu, słychać planowane działania mające na celu manipulację wynikami głosowania. Wszystko to brzmi jak scenariusz hollywoodzkiego thrillera, ale rzekome fakty wskazują na głębszy kryzys zaufania do instytucji państwa.
Afera wybuchła 25 września 2025 roku, gdy anonimowe konto na platformie X opublikowało fragmenty nagrania trwającego około 45 minut. Na taśmie, rzekomo zarejestrowanej w kwietniu 2025 roku, tuż przed pierwszą turą wyborów, głosy przypisywane urzędnikowi i dwóm innym osobom omawiają szczegółowy plan rzekomego fałszowania. Rozmówcy, których tożsamość nie została oficjalnie potwierdzona, ale którzy według źródeł medialnych to wysoki rangą pracownik Państwowej Komisji Wyborczej (PKW), przedstawiciel firmy technologicznej obsługującej systemy wyborcze oraz nieznany polityk opozycji, dyskutują o metodach ingerencji w proces liczenia głosów. Mówią o rzekomym wykorzystaniu aplikacji mObywatel do masowego oddawania głosów przez fikcyjne profile, o manipulacji hologramami na zaświadczeniach wyborczych z nadrukiem „PRP 2025” oraz o „anomaliach” w przepływach elektoratów między turami, które miałyby uzasadnić późniejsze protesty.
Słuchając fragmentów nagrania, które szybko rozprzestrzeniły się w mediach społecznościowych, można odnieść wrażenie, że to nie fikcja. Jeden z głosów, brzmiący jak doświadczony biurokrata, wyjaśnia: „Musimy zadbać o te zaświadczenia. Hologramy są tanie, drukujemy je na zwykłych drukarkach laserowych. Wystarczy kilka tysięcy, by przesunąć wyniki w kluczowych komisjach w dużych miastach”. Inny głos dodaje: „Aplikacja mObywatel? To złoto. Podrobimy profile, a komisje nawet nie sprawdzą. PKW już wydała komunikat, że to legalne, więc kto będzie drążył?”. Te słowa, jeśli autentyczne, sugerują nie tylko techniczną manipulację, ale też wykorzystanie luk w systemie, o których Państwowa Komisja Wyborcza ostrzegała w komunikatach z maja 2025 roku. PKW wówczas dementowała plotki o fałszowaniu za pomocą mObywatela, podkreślając, że aplikacja służy tylko do weryfikacji tożsamości, a zaświadczenia są zabezpieczone hologramami. Jednak nagranie rzekomo pokazuje, że te zabezpieczenia były od początku fikcją.
Zatrzymanie rzekomego głównego bohatera afery nastąpiło błyskawicznie. Według relacji świadków, cytowanych przez portale informacyjne, funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego (CBA) wkroczyli do biura w centrum Warszawy około godziny ósmej rano. Urzędnik, lat 52, ojciec dwójki dzieci i wieloletni pracownik administracji wyborczej, został wyprowadzony w kajdankach na oczach współpracowników. Media donoszą, że podczas rewizji znaleziono laptopy z oprogramowaniem do edycji danych wyborczych oraz pendrive’y z kopiami baz danych z Centralnego Rejestru Wyborców. Prokuratura Okręgowa w Warszawie postawiła mu zarzuty rzekomego fałszowania dokumentów, nadużycia władzy i działania na szkodę interesu publicznego. Kara? Do 10 lat pozbawienia wolności, jeśli oskarżenia się potwierdzą. Ale na razie wszystko opiera się na „rzekomo”, bo nagranie nie zostało jeszcze zweryfikowane przez niezależnych ekspertów, a zatrzymany mężczyzna zaprzecza jakimkolwiek powiązaniom.
Tło tej afery sięga głębiej w polityczny krajobraz Polski po wyborach 2025. Kampania prezydencka była jedną z najbardziej zaciętych w historii III RP. Z jednej strony koalicja rządząca pod wodzą Donalda Tuska, z drugiej – opozycja skupiona wokół PiS, z Karolem Nawrockim jako faworytem konserwatystów. Wyniki pierwszej tury, ogłoszone 18 maja, pokazały minimalną przewagę Nawrockiego – 51,2% głosów – co wywołało falę protestów. Internauci mówili o „cudach nad urną”, analizując rzekome anomalie w przepływach elektoratów. Na przykład, w dużych miastach jak Warszawa czy Kraków, elektorat lewicowy rzekomo „przesunął się” ku kandydatowi opozycji o kilka procent, co statystycznie wydawało się niemożliwe. Portale takie jak Konkret24 i OKO.press publikowały analizy, ostrzegając przed dezinformacją, ale plotki o fałszowaniu narastały.
W drugiej turze, 1 czerwca, napięcie osiągnęło zenit. PKW zgłosiła 148 wykroczeń, w tym fałszywe zdjęcia kart do głosowania z obciętymi rogami – co miało symulować błędy proceduralne – oraz kserowanie zaświadczeń bez hologramów. Ruch Obrony Wyborów, stowarzyszenie związane z prawicą, stworzył nawet nieautoryzowaną aplikację do sprawdzania zaświadczeń, co PKW uznała za niebezpieczne. „To zachęca do nieufności wobec państwa” – komentował przewodniczący PKW. Afera z mObywatelem wybuchła po artykule na Niebezpiecznik.pl, gdzie opisano, jak rzekomo można klonować profile w aplikacji, by masowo głosować. PKW dementowała, ale nagranie z taśmy sugeruje, że te luki były wykorzystywane.
Reakcje polityczne są burzliwe. Premier Tusk nazwał incydent „ciosem w plecy demokracji” i zapowiedział komisję śledczą. „Jeśli to prawda, a rzekomo jest, to nie chodzi o jednego urzędnika, ale o cały system” – stwierdził w sejmowym wystąpieniu. Z kolei lider PiS Jarosław Kaczyński oskarżył rząd o „polowanie na czarownice”, twierdząc, że nagranie to fejk stworzony przez służby Tuska. Na ulicach Warszawy i Gdańska zebrały się tysiące demonstrantów – jedni domagają się unieważnienia wyborów, inni bronią wyników. Media społecznościowe kipią od memów i teorii spiskowych: od powiązań z rosyjskimi hakerami po ukryte interesy korporacji technologicznych.
Ale co to oznacza dla Polski? Rzekoma afera podważa nie tylko wyniki wyborów, ale całe zaufanie do instytucji. Wybory 2025 były testem dla młodej demokracji po latach polaryzacji. Dezinformacja, jak podkreśla OKO.press, była klęską państwa – brak skutecznych mechanizmów walki z fake newsami pozwolił na rozprzestrzenianie się plotek. Hologramy „PRP 2025” miały być symbolem nowoczesności, a stały się rzekomym narzędziem manipulacji. Eksperci z Demagoga ostrzegają, że bez reform – jak obowiązkowa weryfikacja nagrań przez niezależne laboratoria – kolejne wybory, np. parlamentarne w 2027, mogą skończyć się kryzysem konstytucyjnym.
Historia ta przypomina aferę taśmową z 2014 roku, gdy nagrania polityków obaliły rząd. Tym razem stawką jest prezydentura. Rzekomy urzędnik, milczący podczas pierwszego przesłuchania, może ujawnić więcej. Śledztwo trwa, a opinia publiczna czeka na wyniki. Czy to koniec ery zaufania do urny? Czy Polska stanie się krajem, gdzie każdy głos jest kwestionowany? Na razie, w obliczu tych rzekomych rewelacji, politycy wezwali do dialogu. Ale dialog w podzielonym społeczeństwie to luksus, którego może brakować.
Dalsze śledztwo ujawnia rzekome powiązania. Urzędnik, według dokumentów z prokuratury, współpracował z firmą IT, która wygrała przetarg na systemy wyborcze za 150 milionów złotych. Firma ta, rzekomo, dostarczała oprogramowanie do skanowania kart, które mogło być podatne na backdoory. Eksperci z Niebezpiecznika potwierdzają: „W 2025 roku luki w takich systemach to norma”. Rzekomo, na taśmie omawiano też „współpracę z zagranicznymi podmiotami” – aluzja do rosyjskich botów, które według raportów NATO siały dezinformację w kampanii.
Społeczne skutki są druzgocące. Sondaże CBOS pokazują spadek zaufania do PKW o 25% w ciągu tygodnia. Młodzi wyborcy, którzy masowo głosowali przez mObywatel, czują się oszukani. „Głosowałem online, a teraz okazuje się, że to fikcja?” – pyta student z Krakowa w poście na X. Organizacje pozarządowe jak Fundacja Batorego wzywają do audytu całego procesu. „Rzekome fałszowanie to nie incydent, to symptom głębszego problemu” – piszą w oświadczeniu.
W kontekście międzynarodowym afera budzi zaniepokojenie. Bruksela, już krytykująca Polskę za praworządność, grozi wstrzymaniem funduszy z KPO. „Demokracja w Polsce wisi na włosku” – komentuje eurodeputowany Guy Verhofstadt. Stany Zjednoczone, przez ambasadę, wzywają do transparentności. Nawet Rosja, przez media państwowe, drwi: „Polacy sami fałszują, a obwiniają nas”.
Podsumowując, rzekoma afera taśmowa to bomba podłożona pod stabilność. Jeśli nagranie okaże się autentyczne, może dojść do unieważnienia wyborów i powtórki – kosztem setek milionów. Jeśli fejk, to sukces dezinformatorów. W obu przypadkach Polska musi się zmienić: wzmocnić cyberbezpieczeństwo, edukować o fake newsach i budować mosty. Bo demokracja to nie tylko urny, ale zaufanie. A to, rzekomo, właśnie straciliśmy.