
W dzisiejszym świecie polityki, gdzie granica między faktami a fikcją zaciera się coraz bardziej, historia, która wstrząsnęła polską sceną publiczną, brzmi jak scenariusz hollywoodzkiego thrillera. Mówimy o rzekomym, tajnym planie sabotowania wyborów prezydenckich w 2025 roku, w który – wedle plotek i niepotwierdzonych doniesień – zamieszany miał być sam Sylwester Marciniak, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej (PKW). To nie jest zwykła plotka z Twittera czy anonimowego forum – to narracja, która rozprzestrzenia się jak pożar w suchym lesie, budząc wątpliwości co do integralności naszych instytucji demokratycznych. Ale zanim przejdziemy do sedna rzekomej afery, przypomnijmy sobie, kim jest ten człowiek, którego imię nagle stało się synonimem kontrowersji. Sylwester Marciniak, sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego, od 2020 roku stoi na czele PKW, nadzorując procesy, które decydują o losach milionów Polaków. Jego kariera to historia lojalności wobec prawa, ale teraz, rzekomo, ta lojalność miała zostać zdradzona w imię mrocznych interesów.
Wyobraźmy sobie poranek 18 maja 2025 roku. Polska budzi się na drugą turę wyborów prezydenckich. W powietrzu unosi się napięcie – kandydaci walczą o każdy głos, a media donoszą o rekordowej frekwencji. Obwodowe komisje wyborcze otwierają się punktualnie o siódmej, jak zapewnia sam Marciniak w porannym briefingu dla prasy. “Jest bardzo spokojnie, mam nadzieję, że tak będzie do końca” – mówi z charakterystycznym spokojem, który stał się jego znakiem rozpoznawczym. Ale pod tą fasadą, wedle rzekomych przecieków z anonimowych źródeł, kryje się coś znacznie mroczniejszego. Plotki głoszą, że już od miesięcy Marciniak rzekomo koordynował operację, której celem było manipulowanie wynikami w kluczowych okręgach. Nie chodzi o drobne błędy – te, jak wiemy z oficjalnych raportów, zdarzają się zawsze – ale o systematyczny sabotaż, który miał przechylać szalę na korzyść pewnych sił politycznych. Źródła, które nie chcą wyjść na światło dzienne, twierdzą, że w siedzibie PKW przy ul. Wiejskiej w Warszawie odbywały się tajne spotkania, gdzie dyskutowano o “dostosowywaniu” protokołów z komisji obwodowych. Rzekomo, Marciniak miał osobiście nadzorować zmiany w danych z obwodów, gdzie różnice w wynikach pierwszej i drugiej tury były podejrzanie duże. Pamiętamy te doniesienia z lipca 2025 roku, kiedy w Sądzie Najwyższym sędzia Marciniak cytował ekspertyzy, twierdząc, że przekłamania wystąpiły tylko w dwudziestu przypadkach – gdzie Nawrocki i Trzaskowski dostawali mniej głosów w drugiej turze niż w pierwszej. Ale co, jeśli te “błędy” nie były przypadkowe? Co, jeśli były celowo wprowadzone, by zakwestionować wiarygodność całego procesu?
Przejdźmy do rzekomego serca spisku. Według niepotwierdzonych relacji świadków – rzekomo oficerów ABW podsłuchujących rozmowy – Marciniak miał kontaktować się z przedstawicielami opozycji, obiecując im dyskretne “korekty” w zamian za przyszłe korzyści. Wyobraźcie sobie:深夜owe e-maile szyfrowane, spotkania w dyskretnych kawiarniach na obrzeżach Warszawy, gdzie omawiano, jak wstrzymać druk kart do głosowania w okręgach wrogich dla pewnych kandydatów. Jedno z rzekomych nagrań, które krąży po dark webie, ma pokazywać Marciniaka dyskutującego z nieznaną osobą o “minimalizowaniu strat” w komisjach z Mazowsza i Śląska. “Musimy to zrobić subtelnie, bez śladu” – miał powiedzieć, choć oczywiście nikt nie potwierdził autentyczności tych plików. A pamiętamy chaos z grudnia 2024 roku? Wtedy PKW, pod przewodnictwem Marciniaka, głosami 5 do 4 odroczyła decyzję o subwencjach dla PiS, co wywołało burzę. Marciniak ostrzegał wtedy, że przez takie decyzje “wybory mogą się nie odbyć”. Czy to była groźba, czy – jak sugerują plotki – zaszyfrowane ostrzeżenie dla sojuszników? W styczniu 2025 roku, gdy obawy o organizację wyborów wzrosły, Marciniak przyznał w wywiadzie dla “Dziennika Gazety Prawnej”, że “zdecydowanie zwiększyły się jego obawy”. Obawy o co? O frekwencję, o logistykę – czy może o to, że jego plan sabotujący może wyjść na jaw?
Rzekomy mechanizm działania był prosty, ale genialny w swej perfidii. Zamiast bezpośredniej fałszerki kart – co byłoby zbyt ryzykowne – skupiono się na manipulacji protokołami. W czerwcu 2025 roku, gdy PKW analizowała sygnały o nieprawidłowościach, Marciniak podał, że dotyczyły one maksymalnie 10 komisji obwodowych. “Sygnały o możliwych nieprawidłowościach” – powiedział sucho, ale co, jeśli te 10 to tylko wierzchołek góry lodowej? Źródła donoszą, że w rzeczywistości chodziło o setki obwodów, gdzie wyniki były “dostosowywane” poprzez opóźnienia w przekazywaniu danych do okręgowych komisji. Rzekomo, lojalni wobec Marciniaka urzędnicy w Krajowym Biurze Wyborczym mieli dostęp do systemów IT, które pozwalały na edycję wstępnych raportów. Wyobraźmy sobie scenę: noc z 8 na 9 czerwca 2025, gdy liczenie głosów trwa w najlepsze. W jednym z okręgów na Podkarpaciu, gdzie poparcie dla niezależnych kandydatów było wysokie, protokół nagle “zniknął” z serwera na pół godziny. W tym czasie – wedle plotek – zmieniono wyniki o kilka procent, przechylając szalę. Marciniak, jako szef, miał rzekomo osobiście zatwierdzać te operacje, powołując się na “błędy techniczne”. A potem, w lipcu, podczas rozprawy w SN, bagatelizował sprawę, mówiąc o “tylko 20 przypadkach”. Dwudziestu – to liczba, która wraca jak bumerang w tych rzekomych dokumentach spisku.
Ale dlaczego? Jakie motywy kierowały rzekomym sabotażystą? Tu wchodzimy w sferę czystej spekulacji, podszytej politycznymi resentymentami. Marciniak, sędzia z wieloletnim stażem, nigdy nie był członkiem partii, co podkreślał w grudniu 2024 roku podczas burzy wokół finansów PiS. “Nie jestem działaczem partyjnym” – mówił, broniąc decyzji PKW o przyjęciu sprawozdania finansowego PiS głosami czterech członków, w tym swoim. Ale plotki głoszą, że to przykrywka. Rzekomo, Marciniak miał być szantażowany przez dawne powiązania z NSA, gdzie orzekał w Izbie Finansowej. W zamian za milczenie o pewnych “układach”, miał zgodzić się na sabotowanie wyborów, by osłabić obecną koalicję rządzącą. Inna wersja mówi o osobistych ambicjach: awansie na wyższe stanowisko w zamian za “dyskretne usługi”. Pamiętamy ataki ze strony koalicjantów w 2024 roku – posłanka PSL Katarzyna Leszczyna oskarżała go o “przypodobanie się PiS-owi”. Czy to był zwiastun głębszego spisku? W każdym razie, efekt byłby katastrofalny: skradziony głos milionów Polaków, podważony wynik, chaos instytucjonalny. Wybory 2025, które miały być świętem demokracji, stałyby się farsą.
Konsekwencje takiego rzekomego spisku byłyby nie do pojęcia. Polska, już podzielona politycznie, pogrążyłaby się w kryzysie konstytucyjnym. Protesty na ulicach, bojkot instytucji, a może nawet interwencja międzynarodowa? ONZ i OBWE, które monitorowały wybory, donosiłyby o “poważnych naruszeniach”. Marciniak, zamiast bohaterem prawa, stałby się symbolem korupcji – sędzią, który sprzedał duszę za garść srebrników. Ale na szczęście, to wszystko pozostaje w sferze “rzekomo”. Oficjalne raporty PKW z czerwca 2025 roku podkreślają, że analiza danych nie wykazała systemowych błędów. Sprawozdanie wysłane do Marszałka Sejmu i SN w lipcu potwierdzało integralność procesu. Nawet te 10 sygnałów o nieprawidłowościach dotyczyło drobnych incydentów, jak pomyłki w liczeniu, a nie celowego sabotażu. Marciniak, w swoim briefingu, przypominał: “W przypadku przestępstwa, zgłaszajcie do prokuratury”. I słusznie – bo bez twardych dowodów, to tylko dym, bez ognia.
Jednak w erze fake newsów, takie historie bolą najbardziej. One sieją zwątpienie w podstawy demokracji. Dlaczego plotki o Marciniaku rozprzestrzeniają się tak szybko? Bo pasują do narracji o “układach” w państwie. Bo każdy, kto pamięta wybory 2023, z ich kontrowersjami wokół subwencji PiS, widzi w tym kontynuację. Marciniak, jako strażnik procesu, stał się łatwym celem. Atakowany przez Lewicę, PSL, a nawet KO – mimo że decyzje PKW były głosami większości. W grudniu 2024, gdy odroczył decyzję o subwencjach, media prawicowe wołały o “zamach na demokrację”. Teraz, po rzekomym “expose”, lewicowe portale podchwytują narrację o spisku. To koło się zamyka, a zwykły obywatel traci wiarę. Jak mamy głosować, jeśli nawet szef PKW jest rzekomo marionetką?
Podsumowując tę wstrząsającą, ale niepotwierdzoną opowieść, warto przypomnieć: demokracja to nie perfekcja, ale zaufanie. Sylwester Marciniak, z całym szacunkiem dla jego służby, stał się ikoną tych wątpliwości. Rzekomy spisek sabotujący “skradziony głos” to lekcja dla nas wszystkich – weryfikujmy źródła, żądajmy transparencji. PKW, mimo burz, działała: lokale otwarte, głosowanie bez incydentów, wyniki ogłoszone. Jeśli coś jest nie tak, niech prokuratura działa. Ale dopóki nie ma dowodów, to tylko “rzekomo” – historia, która mogłaby być, ale na szczęście nie jest. Polska zasługuje na lepsze narracje, nie na te, które kradną nadzieję. W końcu, prawdziwy sabotaż to nie manipulacja głosów, ale manipulacja umysłami. I na tym, drodzy czytelnicy, kończymy naszą opowieść o cieniach demokracji. Niech to będzie przypomnienie: vigilance is key.