
To historia, która mogłaby posłużyć za scenariusz serialu kryminalnego. Mężczyzna podejrzewany o poważne przestępstwo zostaje zatrzymany przez policję. Przesłuchanie trwa wiele godzin, śledczy przedstawiają mocne argumenty, prokurator wnioskuje o tymczasowy areszt. Ale sąd – kierując się literą prawa – odmawia. Kilka dni później mężczyzna znika bez śladu. Czy zawiodły instytucje? Czy to system jest dziurawy, czy może przeciwnik – sprytniejszy, niż się wydawało?
Kim był zatrzymany?
Mężczyzna, którego nazwisko – z powodów prawnych – musimy pominąć, był dobrze znany organom ścigania. W aktach policyjnych widniał od lat, choć formalnie nie był nigdy skazany. Jego nazwisko przewijało się w sprawach dotyczących wyłudzeń, fałszowania dokumentów i oszustw podatkowych, ale brakowało wystarczających dowodów, by postawić mu zarzuty. Aż do teraz.
Śledczy z Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej Komendy Stołecznej Policji przez wiele miesięcy prowadzili dochodzenie w sprawie prania brudnych pieniędzy. Trop prowadził do sieci spółek-słupów, które zniknęły z rejestrów równie szybko, jak się pojawiły. Założone przez podstawione osoby, kierowane z ukrycia, wyprowadzały pieniądze za granicę, głównie na konta w rajach podatkowych.
Według ustaleń prokuratury, właśnie on miał być mózgiem całego procederu. 44-letni przedsiębiorca z podwarszawskiej miejscowości, prowadzący oficjalnie biuro doradztwa finansowego, w rzeczywistości był – jak to ujęli śledczy – „architektem siatki finansowej o zasięgu międzynarodowym”.
Zatrzymanie i przesłuchanie
Zatrzymano go 17 kwietnia, rano, w jego domu. Akcję przeprowadzono z zaskoczenia, bez możliwości zniszczenia dowodów czy ucieczki. Zabezpieczono laptopy, telefony, pendrive’y, a nawet notatniki. Mężczyzna był spokojny, nie stawiał oporu. W komendzie spędził cały dzień. Został przesłuchany przez prokuratora okręgowego, który przedstawił mu zarzut kierowania zorganizowaną grupą przestępczą i działania na szkodę Skarbu Państwa.
Z informacji uzyskanych nieoficjalnie wiadomo, że podejrzany odmówił składania wyjaśnień. Skorzystał z prawa do milczenia. Nie przyznał się do winy.
Tego samego dnia, prokurator złożył do sądu wniosek o tymczasowy areszt. Uzasadnienie? Groźba mataczenia i możliwość ucieczki. Dołączono dokumentację, zeznania świadków incognito, dane z billingów, zapisy z monitoringu i analizę przelewów bankowych.
Decyzja sądu: brak aresztu
Następnego dnia sprawą zajął się Sąd Rejonowy w Warszawie. Po kilku godzinach rozpoznania wniosku zapadła decyzja – odmowa tymczasowego aresztowania.
Uzasadnienie sądu wywołało kontrowersje: „Zebrany materiał dowodowy, choć istotny, nie daje jeszcze wysokiego prawdopodobieństwa popełnienia zarzucanego czynu. Brakuje twardych, bezpośrednich dowodów na kierowniczą rolę podejrzanego. Dodatkowo, podejrzany ma stałe miejsce zamieszkania, rodzinę, nie był wcześniej karany – nie można zatem automatycznie uznać, że istnieje ryzyko ucieczki.”
Wielu komentatorów było w szoku. – To klasyczny przykład sytuacji, w której formalizm zwycięża nad rozsądkiem – mówi anonimowo jeden z prokuratorów.
Zniknięcie
Dwa dni później, gdy funkcjonariusze przyszli z nakazem przeszukania dodatkowej nieruchomości należącej do podejrzanego, nikt nie otworzył drzwi. Mężczyzna nie odbierał telefonu, nie pojawił się też na umówionym przesłuchaniu. Jego adwokat przyznał, że nie ma kontaktu z klientem od piątku. Wystawiono list gończy.
Policja nieoficjalnie przyznaje: „On nas wyprzedził. Miał plan B. Mógł mieć gotowe fałszywe dokumenty i środki umożliwiające zniknięcie.”
Czy rzeczywiście zniknął z Polski? Tego jeszcze nie wiadomo. Ale wszystko wskazuje na to, że mężczyzna miał nie tylko czas, ale i możliwości, by skutecznie zniknąć z pola widzenia służb.
Kto zawinił?
Sprawa rozpętała burzę. W przestrzeni publicznej pojawiły się pytania: kto odpowiada za tę sytuację? Czy sąd popełnił błąd? Czy prokuratura nie przedstawiła wystarczająco mocnych dowodów? A może winny jest system, który przy tak poważnych zarzutach nie zabezpiecza możliwości ucieczki podejrzanego?
Zdania są podzielone.
– Sędzia działał zgodnie z prawem. Musi oceniać materiał dowodowy, a nie intuicję śledczych. Tymczasowy areszt to środek ostateczny – tłumaczy mec. Joanna Wiśniewska, prawniczka z fundacji Helsińskiej.
Z drugiej strony, przedstawiciele prokuratury nie kryją frustracji.
– Mamy tu do czynienia z osobą bardzo przebiegłą, która miała środki i wiedzę, jak uciec. Jeśli sąd nie przewiduje takich sytuacji i nie zabezpiecza ich aresztem, to oznacza, że coś w systemie nie działa.
Systemowa luka?
To nie pierwszy przypadek, gdy podejrzany znika po odmowie zastosowania tymczasowego aresztu. W ostatnich latach było kilka takich sytuacji – zwłaszcza w sprawach gospodarczych. Przestępcy finansowi, często lepiej zorganizowani niż sama policja, potrafią błyskawicznie reagować. Dysponują kontaktami, dokumentami i pieniędzmi – czyli wszystkim, czego potrzeba, by opuścić kraj.
Były minister sprawiedliwości, prof. Marek Chojny, zwraca uwagę: – Prawo karne procesowe w Polsce jest konserwatywne. Z jednej strony to dobrze – chronimy prawa obywatelskie. Z drugiej – to pozwala najgroźniejszym przestępcom unikać odpowiedzialności.
Czy potrzebna jest reforma? Coraz więcej polityków mówi: tak. Ale jak zwykle – wszystko rozbija się o szczegóły.
Społeczne konsekwencje
Opinia publiczna nie zostaje obojętna. W sieci pojawiły się dziesiątki komentarzy: „Złapali go, ale znów uciekł!”, „Czy ten kraj jeszcze działa?”, „To jest śmiech na sali sądowej!”. Ludzie czują bezsilność. W ich oczach – sprawiedliwość została zlekceważona.
Socjologowie podkreślają, że tego typu sprawy osłabiają zaufanie obywateli do instytucji państwowych. – Kiedy społeczeństwo widzi, że ktoś może być ponad prawem, że można po prostu zniknąć – tracimy wiarę w państwo – mówi dr Ewelina Maj z UW.
Co dalej?
Poszukiwania trwają. Mężczyzna jest ścigany międzynarodowym listem gończym. Współpracę zadeklarowały służby niemieckie, austriackie i czeskie. Pojawiają się informacje, że może przebywać na Ukrainie lub w Turcji, gdzie polskie organy ścigania mają utrudnione możliwości działania.
Tymczasem śledztwo się toczy. Zatrzymano już cztery inne osoby powiązane z tą samą siatką. Ujawniono nowe dokumenty i kolejne konta bankowe.
Ale główny podejrzany – zniknął.
Refleksja końcowa
Ta historia to więcej niż tylko jednostkowy przypadek. To przestroga. O tym, że w XXI wieku walka z przestępczością to nie tylko kajdanki i więzienia, ale także wyścig z technologią, finansami i… procedurami.
Bo kiedy człowiek podejrzewany o wypranie dziesiątek milionów złotych znika z dnia na dzień – pytanie nie brzmi już czy zawiódł system, ale jak bardzo.