
Z samego rana Karol Nawrocki nagle przemówił do Polek i Polaków. “Nadszedł czas.”
To zdanie, choć krótkie, wstrząsnęło opinią publiczną. Nie był to komunikat standardowy, nie był to też głos codzienności. Jego ton, sposób wygłoszenia, powaga i bezprecedensowy charakter wystąpienia sprawiły, że tysiące ludzi wstrzymały oddech. W czasach, gdy słowo bywa dewaluowane, a przemówienia polityków często brzmią jak echo przeszłych kampanii, te dwa słowa — „nadszedł czas” — wybrzmiały inaczej. Jak rozkaz. Jak wezwanie. Jak początek czegoś zupełnie nowego.
Karol Nawrocki, historyk z wykształcenia i obecny prezes Instytutu Pamięci Narodowej, nie był do tej pory postrzegany jako figura retoryczna czy polityczna w sensie stricte. Owszem, zabierał głos w sprawach ważnych, występował publicznie przy okazji rocznic historycznych, składał wieńce, wygłaszał przemówienia na cmentarzach wojennych. Ale to wszystko mieściło się w ramach protokołu, w granicach instytucjonalnej funkcji. Tym razem było inaczej. Tym razem przekroczył próg.
Nie pojawił się w studio telewizyjnym. Nie zasiadł za pulpitem na konferencji prasowej. Nie opublikował wpisu na portalu społecznościowym. Pojawił się na żywo, w środku porannego programu informacyjnego, z własnym przekazem. Na ekranie nie było logotypów partii politycznych ani emblematów rządowych. Był tylko on — ubrany skromnie, ale godnie, z powagą w oczach i głosem, który nie pozostawiał wątpliwości: dzieje się coś, co nie może czekać.
„Polki i Polacy,” zaczął. „Nadszedł czas, byśmy spojrzeli sobie w oczy i zapytali: kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i co zostawimy naszym dzieciom. Nadszedł czas, byśmy przerwali milczenie, odłożyli lęk i wygłosili naszą wspólną prawdę. Bo nie da się dłużej żyć w cieniu kłamstwa i półprawdy. Nie da się budować przyszłości na gruzach przemilczeń.”
Od tej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie. Przemówienie transmitowane było jednocześnie przez wszystkie największe stacje radiowe i telewizyjne, udostępnione natychmiast przez serwisy informacyjne i media społecznościowe. Słowa Nawrockiego rozchodziły się lotem błyskawicy, stawały się cytatami, hasłami, komentarzami. Ludzie zaczęli je udostępniać z własnymi dopiskami: „W końcu ktoś to powiedział”, „Na to czekałem od lat”, „Nie zgadzam się z każdym słowem, ale szanuję odwagę”.
Ale co właściwie chciał powiedzieć Karol Nawrocki? Co oznaczało jego enigmatyczne „nadszedł czas”? Czy był to apel polityczny? Społeczny? Moralny? Duchowy? Interpretacje różniły się w zależności od perspektywy, choć jedno było pewne — nie była to zwykła deklaracja. To było coś na kształt manifestu. Coś, co miało obudzić ludzi z letargu, przerwać łańcuch obojętności.
W kolejnych fragmentach przemówienia Nawrocki wskazywał na potrzebę narodowej jedności. „Nie jesteśmy plemionami. Nie jesteśmy wrogami. Jesteśmy wspólnotą — podzieloną, ale niepokonaną. Jesteśmy narodem, który przetrwał rozbiory, wojny, komunizm. A dziś grozi nam coś innego — zapomnienie. Zapomnienie o tym, czym jest odpowiedzialność, solidarność, prawda.”
Apelował o powrót do wartości, do dialogu, do kultury szacunku. Nie mówił językiem konfrontacji, nie wskazywał winnych, nie piętnował konkretnych środowisk. Mówił ogólnie, ale celnie. Używał metafor, odwoływał się do historii, przytaczał fragmenty konstytucji i Pisma Świętego. Porównywał obecną sytuację do momentów przełomowych z przeszłości: do Sierpnia 1980 roku, do czerwca 1989, do 10 kwietnia 2010. Z każdego z tych momentów wydobywał lekcję — i kierował ją do współczesnych.
„Jeśli zapomnimy, kim byliśmy w chwilach największej próby, zapomnimy, kim możemy być dzisiaj. Nadszedł czas, byśmy przestali czekać na cud. Sami musimy nim być.”
W odpowiedzi na jego słowa zaczęły pojawiać się reakcje. Niektóre entuzjastyczne, inne sceptyczne. Politycy, publicyści, duchowni, działacze społeczni — wszyscy poczuli się zmuszeni do zajęcia stanowiska. Jedni widzieli w jego słowach próbę budowania nowego ruchu społecznego, inni oskarżali go o próbę wywierania presji politycznej pod płaszczykiem apelu obywatelskiego.
Ale to, co najważniejsze, działo się poza mediami. Na ulicach. W domach. W szkołach. W tramwajach i na przystankach. Ludzie rozmawiali. Pytali siebie nawzajem: „Co o tym sądzisz?” „Masz poczucie, że naprawdę nadszedł czas?” „Na co czekamy?” Ten nieoczekiwany impuls poruszył głębsze warstwy społeczeństwa. Jakby coś w ludziach pękło — mur zbudowany z obojętności, cynizmu, frustracji. Bo każdy gdzieś w środku czuł, że coś się wypaliło. Że mechanizm, który przez dekady utrzymywał naszą wspólnotę w ruchu, dziś zgrzyta i trzeszczy.
Opozycja próbowała odpowiedzieć własnym apelem. Rząd próbował zneutralizować przekaz, przypominając, że Polska to kraj demokratyczny, gdzie każdy ma prawo do głosu. Kościół milczał przez kilka dni, zanim wydał oficjalne oświadczenie: „Każdy głos sumienia, który kieruje nas ku dobru wspólnemu, zasługuje na uwagę.” Sondaże nastrojów społecznych zaczęły rejestrować wzrost deklarowanej „gotowości do zaangażowania obywatelskiego”. Ludzie zapisywali się do stowarzyszeń, organizowali debaty, zakładali lokalne inicjatywy.
Nie wiadomo, co stanie się dalej. Nie wiadomo, czy poranne wystąpienie Karola Nawrockiego będzie początkiem głębokiej przemiany, czy tylko chwilowym przebłyskiem. Ale jedno jest pewne — słowa „nadszedł czas” nie da się już cofnąć. Zostało wypowiedziane publicznie, z mocą, z przekonaniem. A słowo, raz wypowiedziane, zaczyna żyć własnym życiem.
Czy społeczeństwo polskie jest gotowe na zmianę? Czy z tego przebudzenia narodzi się coś trwałego? Historia nauczyła nas, że wielkie przemiany zaczynają się od jednego głosu, jednej decyzji, jednej iskry. Może to właśnie ten moment. Może to właśnie ta iskra. Może naprawdę — nadszedł czas.