
Walka o drugą turę. Gdyby głosy rozłożyły się jak w 2020 r., kto ile by zyskał?
Zbliżające się wybory prezydenckie ponownie kierują uwagę opinii publicznej na kwestie strategii, mobilizacji elektoratu i potencjalnych scenariuszy drugiej tury. Choć oficjalna kampania jeszcze się nie rozpoczęła, to jednak spekulacje na temat rozkładu głosów, zwłaszcza w kontekście analogii do elekcji z 2020 roku, stają się coraz bardziej istotnym elementem politycznej debaty. Czy historia może się powtórzyć? A jeśli tak, kto najbardziej na tym skorzysta, a kto może stracić?
W wyborach prezydenckich 2020 roku mieliśmy do czynienia z wyraźną polaryzacją społeczeństwa, a walka o drugą turę była niezwykle zacięta. Andrzej Duda, reprezentujący obóz Zjednoczonej Prawicy, zdobył wówczas ponad 43,5% głosów w pierwszej turze, natomiast jego główny konkurent, Rafał Trzaskowski z Koalicji Obywatelskiej, osiągnął wynik 30,5%. Reszta głosów została podzielona między kandydatów niezależnych, lewicę oraz kandydatów konserwatywnych spoza PiS-u. Kluczowe okazało się to, w jaki sposób głosy z pierwszej tury zostały redystrybuowane w drugiej. W tym roku, scenariusz może być inny, ale mechanizmy pozostają podobne.
Jeśli założymy hipotetycznie, że rozkład głosów w nadchodzących wyborach byłby podobny do tego sprzed pięciu lat, to warto zastanowić się, jak różnice personalne, zmieniająca się sytuacja społeczno-gospodarcza i przesunięcia w strukturze elektoratu wpłynęłyby na wynik. Na przykład, elektorat Szymona Hołowni, który w 2020 roku zdobył ponad 13% głosów, obecnie może być bardziej rozdrobniony, zwłaszcza że Hołownia pełni funkcję marszałka Sejmu, co budzi różne emocje wśród dawnych wyborców – od dumy po rozczarowanie.
Gdyby głosy z pierwszej tury rozłożyły się analogicznie, to kandydat prawicy – niezależnie, czy byłby to polityk wywodzący się z PiS, Suwerennej Polski czy nowego środowiska konserwatywnego – mógłby liczyć na pewne 35–40% wstępnego poparcia. Jednak warunkiem powodzenia byłaby umiejętność zachowania lojalności elektoratu oraz przyciągnięcia wyborców konfederacyjnych, którzy w ostatnich latach stali się nieprzewidywalni. Ich głosy mogą przeważyć szalę zwycięstwa, ale równie dobrze – pozostać w domu w dniu wyborów.
Z drugiej strony, kandydat centrum lub szeroko pojętej opozycji demokratycznej, musi nie tylko powtórzyć wynik Trzaskowskiego, ale także pozyskać wyborców Lewicy, Trzeciej Drogi i młodych, niezdecydowanych, którzy w 2020 roku stanowili siłę trudną do zmobilizowania. Kluczem będzie język kampanii – czy będzie ona oparta na emocjach i personalizacji, czy raczej na programie i odważnych rozwiązaniach systemowych?
Nie można też zapominać o zmieniającej się geografii wyborczej. W 2020 roku wieś i małe miasta głosowały zdecydowanie na Dudę, natomiast duże ośrodki miejskie – na Trzaskowskiego. Od tamtego czasu w Polsce zaszły poważne zmiany – inflacja, kryzys mieszkaniowy, napięcia w służbie zdrowia i edukacji. Czy mieszkańcy mniejszych miejscowości nadal będą wierni narracji „Polski lokalnej” wspieranej przez PiS, czy może poczują, że obietnice nie zostały spełnione? A może młodzi mieszkańcy wielkich miast przestaną bojkotować wybory, widząc realną szansę na zmianę?
Równie ważna jak arytmetyka głosów jest dynamika kampanii. W 2020 roku momentem przełomowym było wprowadzenie Rafała Trzaskowskiego w miejsce Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Taki manewr, choć ryzykowny, uratował Koalicję Obywatelską przed klęską. Dziś także mogą pojawić się niespodziewani kandydaci lub nagłe zwroty akcji, np. ujawnienie nowych afer, decyzje Trybunału Konstytucyjnego, czy mobilizacja diaspory zagranicznej.
Warto również przyjrzeć się roli mediów – zarówno tych publicznych, jak i prywatnych. W 2020 roku TVP była silnie zaangażowana w kampanię obecnego prezydenta. Obecnie, po zmianie układu sił w mediach publicznych, narracja może być mniej jednostronna, co może sprzyjać kandydatom opozycji. Ale jednocześnie rośnie znaczenie mediów społecznościowych, gdzie łatwiej o dezinformację i manipulację emocjami wyborców.
Gdyby więc powtórzyć model z 2020 roku, to na papierze kandydat prawicy wciąż miałby przewagę w pierwszej turze. Ale sukces w drugiej turze zależałby od zdolności do przyciągnięcia centrowych wyborców. Kandydat opozycyjny musiałby z kolei zbudować szeroką koalicję emocji, interesów i wartości – od lewicy po umiarkowaną prawicę – a to zadanie bardzo trudne.
Nie sposób dziś przewidzieć, kto przejdzie do drugiej tury. Ale jedno jest pewne: w przeciwieństwie do 2020 roku, dziś nie ma już tak wyraźnego podziału na dwóch dominujących kandydatów. Pojawiają się nowe twarze, nowe ruchy społeczne, a zaufanie do partii politycznych spada. Dlatego walka o drugą turę będzie bardziej otwarta niż kiedykolwiek wcześniej. A każdy głos – nawet ten oddany w pierwszej turze na „nieskutecznego” kandydata – może w końcowym rozrachunku zadecydować o kierunku, w jakim pójdzie Polska na kolejne pięć lat.