
Upada firma, która była dumą Polski. Właściciel: obiecał pan, panie premierze
Przez wiele lat była to jedna z najważniejszych firm w swojej branży. Działała nie tylko na rynku krajowym, ale także eksportowała swoje produkty do kilkudziesięciu krajów na całym świecie. Wielu Polaków uważało ją za wzór sukcesu – przykład na to, że polskie przedsiębiorstwo może konkurować z zagranicznymi gigantami. Teraz jednak ta historia dobiega końca. Firma, która jeszcze dekadę temu była powodem do narodowej dumy, ogłasza upadłość. Jej właściciel nie kryje rozgoryczenia i wprost kieruje słowa do premiera: „obiecał pan, panie premierze”.
Wszystko zaczęło się ponad 30 lat temu. W małym warsztacie, na obrzeżach średniej wielkości miasta, powstał pierwszy produkt, który miał zrewolucjonizować lokalny rynek. Innowacyjny, wysokiej jakości, wykonany z dbałością o szczegóły – od razu zyskał popularność. Wkrótce firma rozrosła się, przeniosła do nowoczesnej hali produkcyjnej, zatrudniła setki pracowników. Lata mijały, a firma nie przestawała się rozwijać. Zdobywała nagrody, kontrakty, pojawiała się w rankingach najbardziej innowacyjnych przedsiębiorstw w Polsce. Dla wielu była dowodem na to, że można coś osiągnąć uczciwą pracą, pasją i zaangażowaniem.
Jednak ostatnie lata okazały się trudne. Pandemia, inflacja, wzrost kosztów energii, nieprzewidywalność przepisów prawnych – to wszystko odbiło się na kondycji finansowej firmy. Właściciel wielokrotnie apelował o pomoc. Spotykał się z przedstawicielami rządu, brał udział w debatach gospodarczych, wysyłał pisma, prośby, analizy. W mediach zapewniał, że jego firma może przetrwać, potrzebuje tylko wsparcia – nie pieniędzy, ale stabilnych warunków do prowadzenia działalności. Obiecano mu wiele – ulgę w podatkach, pomoc w eksporcie, wsparcie inwestycyjne. Jednak obietnice te, jak twierdzi, nigdy nie zostały spełnione.
– Premier obiecał, że nie pozwoli na upadek polskich przedsiębiorstw. Że będzie bronił naszej gospodarki jak niepodległości. Że pomoże nam przetrwać. Wierzyłem mu. Dziś wiem, że to były tylko słowa – mówi z żalem właściciel firmy.
Upadłość oznacza dramat nie tylko dla właściciela, ale przede wszystkim dla pracowników. W firmie zatrudnionych było ponad 400 osób. Wielu z nich pracowało tam od lat, czasem całe rodziny. Dla nich to nie tylko utrata pracy, ale także poczucie bezpieczeństwa, stabilności, często także tożsamości.
– To była nasza druga rodzina – mówi pani Teresa, pracownica działu kontroli jakości. – Mój mąż tu pracował, mój syn, moja siostra. Teraz wszyscy zostajemy z niczym. I co dalej?
W mieście, gdzie bezrobocie i tak jest wysokie, taka decyzja to prawdziwy cios. Samorząd zapowiada pomoc, ale możliwości są ograniczone. Lokalna społeczność organizuje protesty, petycje, apeluje do władz centralnych. W mediach społecznościowych pojawiły się setki wpisów z hasztagiem #RatujmyNasząFirmę. Niestety – wygląda na to, że jest już za późno.
Eksperci nie mają złudzeń: sytuacja wielu polskich firm jest dramatyczna. Rosnące koszty, biurokracja, brak stabilności prawnej i podatkowej, trudności z eksportem – to wszystko sprawia, że nawet dobrze zarządzane przedsiębiorstwa nie dają rady. Część przenosi działalność za granicę, część zwalnia pracowników, inne – jak w tym przypadku – po prostu się zamykają.
– To nie jest odosobniony przypadek – komentuje dr Marta Król, ekonomistka z Uniwersytetu Ekonomicznego. – Mamy do czynienia z falą upadłości firm, które były kręgosłupem naszej gospodarki. Jeśli rząd nie podejmie zdecydowanych kroków, takich historii będzie coraz więcej.
Właściciel firmy nie wyklucza, że będzie dochodził swoich praw w sądzie. Jak mówi, poniósł ogromne straty nie tylko finansowe, ale też wizerunkowe i emocjonalne. Czuje się zdradzony.
– Przez lata budowałem coś od zera. Zatrudniałem ludzi, płaciłem podatki, inwestowałem. Nie wyprowadzałem firmy za granicę, choć miałem takie oferty. Wierzyłem w Polskę. I co dostałem w zamian? Obietnice, które nic nie znaczą – mówi.
Jego słowa odbiły się szerokim echem. Zareagowali politycy opozycji, którzy twierdzą, że to dowód na klęskę polityki gospodarczej obecnego rządu. Premier zapowiedział „analizę sytuacji” i „rozmowy z właścicielem”, ale konkretów na razie brak.
Tymczasem pracownicy pakują swoje rzeczy, hale produkcyjne pustoszeją, a w lokalnej społeczności panuje żałoba. Bo upadek tej firmy to coś więcej niż tylko koniec działalności gospodarczej – to symbol zawiedzionych nadziei, niespełnionych obietnic i straconej szansy na prawdziwy polski sukces.