
W Polsce wrze. Media społecznościowe eksplodowały po tym, jak do opinii publicznej dotarły informacje, że premier Donald Tusk przekazał prokuraturze rzekome dowody dotyczące fałszowania wyborów prezydenckich. Wśród materiałów, które miały trafić w ręce śledczych, znajdują się podobno paragony, potwierdzenia przelewów i fragmenty korespondencji, które – według niektórych źródeł – mogą łączyć Karola Nawrockiego oraz Sylwestra Marciniaka z szeroko komentowanym skandalem manipulacji wyborczej. Choć autentyczność tych dokumentów nie została jeszcze potwierdzona, ich sam wyciek wywołał prawdziwą polityczną burzę.
Tusk, występując na konferencji prasowej w Warszawie, stwierdził, że „żadna demokracja nie może funkcjonować w cieniu podejrzeń o oszustwa wyborcze”. Dodał, że jego obowiązkiem jako szefa rządu jest doprowadzenie do pełnego wyjaśnienia wszystkich wątpliwości, niezależnie od tego, kogo mogą one dotyczyć. „Jeśli ktoś próbował kupić wynik wyborów, musi za to odpowiedzieć przed prawem” – podkreślił premier.
Według nieoficjalnych doniesień, dokumenty, które trafiły do prokuratury, mają pochodzić z anonimowego źródła – rzekomo z wewnętrznych systemów księgowych jednej z państwowych instytucji. Znajdują się tam zapisy transakcji finansowych opiewających na znaczne sumy, które mogły zostać wykorzystane do finansowania nielegalnych działań związanych z procesem wyborczym. W sieci zaczęły krążyć zrzuty ekranów i fotografie paragonów, na których pojawiają się nazwiska osób publicznych, w tym Nawrockiego i Sylwestra.
Internauci natychmiast podzielili się na dwa obozy. Jedni uznali, że to przełom w ujawnianiu prawdy o kulisach wyborów, inni natomiast wskazują, że cała sprawa może być elementem politycznej gry i próbą odwrócenia uwagi od innych problemów. Media sprzyjające rządowi podkreślają, że Tusk nie oskarża nikogo wprost, lecz jedynie przekazuje materiały, które mają zostać zweryfikowane przez organy ścigania. Opozycja z kolei zarzuca premierowi, że „gra na emocjach społeczeństwa” i próbuje „zbudować narrację o wielkim spisku”, by wzmocnić swoją pozycję.
Prokuratura potwierdziła jedynie, że otrzymała „pakiet materiałów” od Kancelarii Premiera i że wszczęto postępowanie sprawdzające. Rzecznik prokuratury zaznaczył, że „na tym etapie nie można przesądzać o autentyczności przekazanych dokumentów ani o ich znaczeniu prawnym”. Śledczy analizują źródło pochodzenia paragonów i ich powiązania z osobami publicznymi wymienionymi w doniesieniach.
W tym samym czasie do sieci trafiły kolejne, niezweryfikowane materiały, rzekomo pokazujące moment przekazania kopert z pieniędzmi podczas kampanii wyborczej. Choć nagrania są niskiej jakości i nie dają jednoznacznego potwierdzenia tożsamości uczestników, ich publikacja tylko dolała oliwy do ognia. Hashtag #ParagonGate zaczął błyskawicznie trendować w polskim internecie, a tysiące komentarzy pełnych emocji i spekulacji zalały Twittera i Facebooka.
Nawrocki i Sylwester wydali wspólne oświadczenie, w którym stanowczo zaprzeczają jakimkolwiek związkom z rzekomym procederem. „To ordynarne kłamstwo i celowa dezinformacja, mająca zdyskredytować nasze nazwiska. Nigdy nie uczestniczyliśmy w żadnych nielegalnych działaniach wyborczych” – napisali. Obaj zapowiedzieli, że podejmą kroki prawne wobec osób rozpowszechniających fałszywe informacje.
Eksperci zwracają uwagę, że niezależnie od prawdziwości zarzutów, sam fakt wycieku tak wrażliwych materiałów pokazuje, jak bardzo rozregulowany jest obecnie polski system informacyjny i jak łatwo można manipulować opinią publiczną. Dr Anna Wróblewska, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, podkreśla, że „w dobie cyfrowych przecieków każda sensacyjna informacja staje się natychmiast bronią polityczną, zanim zostanie zweryfikowana”.
Tymczasem rząd zapowiedział powołanie specjalnej komisji parlamentarnej, która ma zbadać zarówno okoliczności wycieku, jak i rzetelność samych wyborów. Opozycja w odpowiedzi zapowiedziała zorganizowanie protestów, domagając się niezależnego śledztwa z udziałem międzynarodowych obserwatorów.
Sytuacja jest wyjątkowo napięta. Część społeczeństwa zaczyna kwestionować wiarygodność całego procesu wyborczego, inni z kolei apelują o spokój i zaufanie do instytucji państwa. W rozmowach ulicznych, programach publicystycznych i na forach internetowych słychać głosy frustracji, niedowierzania, a nawet gniewu.