
Tak Krzysztof Stanowski ostatecznie podsumował Dorotę Wysocką-Schnepf
W polskim krajobrazie medialnym niewiele jest postaci tak wyrazistych, jak Krzysztof Stanowski. Znany ze swojego bezkompromisowego stylu, ironicznego tonu i umiejętności wzbudzania emocji, od lat balansuje na granicy dziennikarstwa, komentatorstwa i show-biznesu. Jego kanały, programy i wypowiedzi są szeroko komentowane, a każda jego opinia – zwłaszcza ta skierowana do osób publicznych – wywołuje lawinę reakcji.
Tym razem na celowniku znalazła się Dorota Wysocka-Schnepf – doświadczona dziennikarka, była korespondentka TVP w Waszyngtonie, obecnie związana z mediami liberalnymi i opozycyjnymi wobec obecnego obozu władzy. Kobieta, która przez lata uchodziła za jedną z twarzy profesjonalnego dziennikarstwa informacyjnego, teraz – według Stanowskiego – stała się symbolem upolitycznionych mediów, które przestały pełnić rolę kontrolną, a zaczęły aktywnie uczestniczyć w grze politycznej.
W jednym z ostatnich nagrań na kanale „Dziennikarskie Zero” – formacie prowadzonym przez Stanowskiego – dziennikarz w bezpardonowy sposób skomentował działania i postawę Doroty Wysockiej-Schnepf. Jego wypowiedź, pełna sarkazmu i celnych ciosów retorycznych, szybko zaczęła żyć własnym życiem w mediach społecznościowych. Jedni mówili o brutalnym, ale trafnym podsumowaniu; inni – o niepotrzebnym ataku na osobę, która mimo wszystko zasługuje na szacunek.
„Wysocka-Schnepf? To nie jest już dziennikarstwo. To publicystyka przebrana w garnitur bezstronności. Ona nie zadaje pytań – ona wygłasza tezy. A potem patrzy, jak rozmówca się poci, bo wie, że nie ma szans na równe traktowanie. To nie dialog, to egzekucja” – powiedział Stanowski, odnosząc się do jednego z wywiadów dziennikarki.
Nie trzeba było długo czekać na reakcje. W mediach pojawiły się opinie zarówno krytykujące, jak i broniące Stanowskiego. Część środowisk liberalnych zarzucała mu seksizm, celowe prowokowanie i próby budowania popularności na konflikcie. Z drugiej strony, wielu internautów uznało, że jego słowa były potrzebne – jako rodzaj społecznego rozliczenia z tym, czym stała się część polskich mediów głównego nurtu.
“Nie chodzi o to, że ktoś nie może mieć poglądów. Ale dziennikarz ma obowiązek oddzielać je od faktów. Tymczasem Wysocka-Schnepf prowadzi swoje rozmowy tak, jakby znała prawdę absolutną i tylko jej interpretacja miała wartość. Tego nie da się już słuchać bez zgrzytania zębami” – kontynuował Stanowski.
Warto jednak przyjrzeć się sprawie głębiej – nie tylko przez pryzmat samego konfliktu między dwoma dziennikarzami, ale też jako zjawisku szerszemu: upolitycznieniu debaty publicznej, mediatyzacji opinii i kryzysowi zaufania wobec tradycyjnych mediów.
Dorota Wysocka-Schnepf, przez lata związana z Telewizją Polską, była jednym z symboli dziennikarstwa zagranicznego. Jej relacje z Waszyngtonu były profesjonalne, wyważone i doceniane przez widzów. Jednak po powrocie do Polski i zmianie linii redakcyjnej TVP po 2015 roku, odeszła z publicznej telewizji i związała się z mediami opozycyjnymi. Dla wielu była to decyzja zrozumiała – podyktowana niezgodą na propagandowy charakter nowej TVP. Dla innych – sygnał, że dziennikarka nie chce być już bezstronna, tylko stać się częścią ideowego frontu.
Stanowski, który sam deklaruje się jako „niezależny obserwator”, od lat podkreśla swoją niechęć wobec „świętych krów dziennikarstwa”. Uderza zarówno w lewicę, jak i prawicę, tropiąc obłudę, hipokryzję i manipulacje. W jego narracji nie ma miejsca na sentymenty – liczy się szczerość, nawet jeśli jest brutalna. Dlatego właśnie tak wielu młodych ludzi ceni jego twórczość: bo nie mówi językiem wypolerowanym przez redakcyjne standardy, tylko językiem ulicy – bezpośrednim, zrozumiałym, ironicznym.
„Ostateczne podsumowanie”, jak nazwał to sam Stanowski, ma być nie tylko krytyką jednej osoby, ale całego modelu dziennikarstwa, które – jego zdaniem – zdradziło swoje podstawy: obiektywizm, weryfikację faktów, uczciwość wobec widza.
„Dorota Wysocka-Schnepf to tylko symbol. Symbol dziennikarki, która porzuciła rolę mediatora na rzecz roli sędziego. I to sędziego, który już dawno wydał wyrok, zanim rozmowa się zaczęła” – zakończył swój komentarz Stanowski.
Czy jego słowa były sprawiedliwe? Trudno o jednoznaczną ocenę. Faktem jest, że debata publiczna w Polsce od lat ulega brutalizacji. Dziennikarze nie są już tylko obserwatorami – stają się uczestnikami sporu. A ci, którzy próbują zachować dystans, często są ignorowani, bo nie pasują do żadnej ze stron. Zarówno Stanowski, jak i Wysocka-Schnepf są w tym sensie twarzami dwóch różnych modeli dziennikarstwa – jednego opartego na emocjach i bezkompromisowej szczerości, drugiego na instytucjonalnym prestiżu i ideowym zaangażowaniu.
Być może właśnie dlatego ich starcie tak poruszyło opinię publiczną. Bo dotknęło nie tylko osobistych animozji, ale także naszej zbiorowej refleksji nad tym, czym dziś w ogóle jest dziennikarstwo. Czy jest możliwe jeszcze coś takiego, jak prawdziwa niezależność? Czy w dobie mediów społecznościowych i ideologicznych baniek, dziennikarz może pozostać tylko obserwatorem?
Ostateczne podsumowanie Stanowskiego było zatem czymś więcej niż tylko atakiem – było diagnozą. Pytanie tylko, czy diagnoza ta skłoni do refleksji, czy raczej pogłębi podziały. Bo jedno jest pewne: zarówno Krzysztof Stanowski, jak i Dorota Wysocka-Schnepf nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. A ich słowa – choć tak różne – wciąż mają moc oddziaływania.