Szef PKW szokuje Sąd Najwyższy: „Nieregularności wyborcze były rutynowe” – ale rzekomo aż 20 razy pomylił kluczowe dane w gorącej obronie wyników wyborów prezydenckich 2025
Sylwester Marciniak, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej (PKW), rzekomo wywołał prawdziwą burzę podczas dramatycznego przesłuchania w Sądzie Najwyższym 1 lipca 2025 roku. W obliczu zarzutów prokuratora generalnego Adama Bodnara dotyczących ważności wyborów prezydenckich, Marciniak miał bronić integralności procesu wyborczego, powołując się na analizy ekspertów. Twierdził, że rozbieżności w liczbie głosów – gdzie kandydat Karol Nawrocki rzekomo osiągnął lepsze wyniki w drugiej turze w mniejszej liczbie obwodów niż oczekiwano – nie były niczym nadzwyczajnym i nie mogły wpłynąć na ostateczny wynik. Jednak, jak podaje portal OKO.press, przewodniczący PKW rzekomo wielokrotnie pomylił się w cytowaniu danych, podając liczbę zaledwie 20 nieprawidłowości, podczas gdy oficjalne protokoły wskazywały na ponad 130 takich przypadków w stałych obwodach głosowania. Ta rzekoma pomyłka miała wywołać falę oskarżeń o niekompetencję i dodatkowo zaognić kryzys wyborczy w Polsce.
Kontekst tej sprawy sięga wyborów prezydenckich 2025 roku, które od początku budziły ogromne emocje. Po pierwszej turze, w której Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki przeszli do drugiej rundy, pojawiły się liczne doniesienia o nieprawidłowościach w liczeniu głosów. Opozycja, w tym zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości (PiS), zaczęła głośno kwestionować wiarygodność wyników, wskazując na rozbieżności w protokołach z poszczególnych obwodów. Prokurator generalny Adam Bodnar, reprezentujący nowy rząd proeuropejski, zdecydował się na złożenie protestu wyborczego do Sądu Najwyższego, domagając się unieważnienia wyborów lub przynajmniej ponownego przeliczenia głosów w wybranych regionach. To właśnie w odpowiedzi na te zarzuty Sylwester Marciniak miał stanąć przed sądem, by bronić decyzji PKW o zatwierdzeniu wyników.
Podczas przesłuchania Marciniak rzekomo podkreślał, że wszelkie stwierdzone nieprawidłowości mieściły się w granicach dopuszczalnego błędu i nie miały charakteru systemowego. Powoływał się na ekspertyzy biegłych, które miały wykazać, że różnice w liczbie głosów między turami były typowe dla polskich wyborów i wynikały z naturalnych wahań frekwencji lub błędów ludzkich przy sporządzaniu protokołów. Przewodniczący PKW miał stwierdzić, że „takie sytuacje zdarzały się rutynowo w poprzednich wyborach” i nie stanowiły podstawy do podważania ważności głosowania. Jednak, jak wynika z relacji medialnych, w kluczowym momencie obrony Marciniak rzekomo zaczął mylić liczby, podając, że nieprawidłowości dotyczyły jedynie 20 obwodów, podczas gdy w rzeczywistości raporty PKW wskazywały na znacznie większą skalę problemu.
Ta rzekoma nieścisłość nie pozostała niezauważona. Dziennikarze OKO.press, analizując stenogramy z przesłuchania oraz oficjalne dokumenty PKW, wskazali, że w stałych obwodach głosowania stwierdzono co najmniej 130 przypadków, w których liczba głosów oddanych na Karola Nawrockiego w drugiej turze była niższa niż liczba obwodów, w których zwyciężył w pierwszej turze – mimo że frekwencja wzrosła. Taka rozbieżność, według ekspertów, mogłaby sugerować błędy w liczeniu, a nawet manipulacje przy protokołach. Marciniak, broniąc się, miał tłumaczyć, że różnice te wynikają z „ludzkiego czynnika” i nie wpływają na ogólny wynik, ale jego rzekome wielokrotne pomyłki w podawaniu danych liczbowych poważnie podważyły wiarygodność jego wypowiedzi.
Reakcje na to wydarzenie były natychmiastowe i gwałtowne. Opozycja, w szczególności politycy związani z PiS, zaczęli domagać się dymisji Sylwestra Marciniaka, oskarżając go o niekompetencję i brak przygotowania do pełnienia tak ważnej funkcji. Jeden z posłów PiS miał stwierdzić, że „jeśli przewodniczący PKW nie potrafi poprawnie zacytować własnych danych, to jak możemy ufać, że wybory były uczciwe?”. Z kolei przedstawiciele obozu rządzącego, choć początkowo bronili Marciniaka jako niezależnego urzędnika, zaczęli dystansować się od jego wypowiedzi, wskazując, że pomyłki w liczbach nie zmieniają faktu, iż ekspertyzy potwierdziły ważność wyborów.
Sprawa ta rzuca nowe światło na szerszy problem zaufania do instytucji wyborczych w Polsce. Po latach rządów PiS, które były krytykowane za próby upolitycznienia sądownictwa i mediów, nowy rząd Donalda Tuska obiecywał przywrócenie standardów demokratycznych. Jednak seria kontrowersji wokół wyborów 2025 roku – od problemów z systemem elektronicznym w niektórych obwodach, przez rzekome nieprawidłowości w liczeniu głosów, po obecne zarzuty wobec szefa PKW – pokazuje, że droga do pełnego zaufania społecznego jest jeszcze długa. Sylwester Marciniak, jako wieloletni urzędnik wyborczy, był postrzegany jako figura apolityczna, ale jego rzekome potknięcia podczas przesłuchania w Sądzie Najwyższym poważnie nadszarpnęły ten wizerunek.
Warto również spojrzeć na tło osobiste Marciniaka. Jako prawnik z wieloletnim doświadczeniem w administracji wyborczej, przewodniczący PKW brał udział w organizacji wielu wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Jego nominacja na szefa komisji w 2019 roku była postrzegana jako kompromis między ówczesną władzą a opozycją. Jednak w obliczu obecnych zarzutów pojawiają się pytania, czy Marciniak był odpowiednio przygotowany do zarządzania tak skomplikowanym procesem, zwłaszcza w warunkach głębokiej polaryzacji politycznej. Niektórzy komentatorzy sugerują, że presja ze strony obu stron konfliktu mogła wpłynąć na jego występ przed sądem, prowadząc do rzekomych błędów w cytowaniu danych.