W ostatnich dniach polską przestrzeń informacyjną obiegły rzekomo sensacyjne doniesienia o decyzji Sądu Najwyższego, która – jak utrzymują niektóre anonimowe źródła – ma rzekomo ujawniać nieprawidłowości w procesie wyborczym. Temat ten szybko nabrał rozgłosu w mediach społecznościowych, wywołując falę emocji, komentarzy i teorii.
Według niepotwierdzonych relacji, sprawa ma rzekomo dotyczyć wydarzeń, które – jeśli okażą się prawdziwe – mogłyby zachwiać zaufaniem do instytucji państwowych. W tle tych plotek pojawia się nazwisko Sylwestra Marciniaka, który rzekomo został aresztowany po ujawnieniu przytłaczającego nagrania.
Żadne z oficjalnych źródeł – ani Sąd Najwyższy, ani prokuratura, ani Państwowa Komisja Wyborcza – nie potwierdziły jednak tych informacji. Wobec braku dowodów wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z falą niezweryfikowanych przekazów, które rzekomo mogą pochodzić z anonimowych kont lub nieoficjalnych forów.
—
Rzekome źródło skandalu – gdzie zaczęła się historia?
Zgodnie z analizami ekspertów ds. mediów, pierwsze wzmianki o rzekomym „nakazie” Sądu Najwyższego pojawiły się w godzinach nocnych na kilku mało znanych platformach społecznościowych. Wpisy te, podpisane pseudonimami, zawierały dramatyczne stwierdzenia, jakoby w Polsce właśnie „pękała bańka wyborczej fikcji”.
Rzekomo w tych postach pojawiały się również grafiki i zdjęcia, które miały przedstawiać dokumenty sądowe z pieczęciami i podpisami. Po dokładniejszym przyjrzeniu się materiałom okazało się jednak, że część z nich jest nieczytelna, a inne – mogą być zmontowane. Rzekomo, jeden z obrazów używał identycznego tła jak szablony dostępne publicznie w internecie.
Nie przeszkodziło to jednak w błyskawicznym rozprzestrzenieniu informacji. W ciągu kilku godzin posty zostały udostępnione tysiące razy. Algorytmy mediów społecznościowych wzmocniły ich zasięg, a do dyskusji włączyły się konta, które – rzekomo – mogą należeć do botów lub automatycznych propagatorów treści.
—
Rzekomy skandal wyborczy – emocje i dezinformacja
Według rozpowszechnianych w internecie relacji, miało dojść do rzekomego odkrycia dowodów na manipulacje wyborcze w ostatnich latach. Rzekomo, ujawnione nagranie miało przedstawiać osoby powiązane z instytucjami państwowymi, które rzekomo omawiały szczegóły nielegalnych działań.
Problem w tym, że nikt z komentujących nie potrafił wskazać źródła oryginalnego nagrania, jego długości, formatu ani momentu publikacji. Wszystko opiera się na przekazach pośrednich – ktoś coś widział, ktoś komuś przesłał, ktoś rzekomo potwierdził.
Takie łańcuchy informacji są klasycznym przykładem efektu plotki w sieci – kiedy jeden niezweryfikowany wpis urasta do rangi sensacji narodowej. Eksperci zauważają, że w ostatnich latach Polska, podobnie jak inne kraje europejskie, stała się polem walki informacyjnej, w której emocje często przesłaniają fakty.
Rzekomo, niektóre strony powiązane z zagranicznymi serwerami zaczęły publikować tłumaczenia tych wiadomości w języku angielskim i niemieckim, przedstawiając Polskę jako kraj „ogromnego skandalu wyborczego”. Nie wiadomo jednak, czy celem takich działań było informowanie opinii publicznej, czy raczej wywołanie chaosu i nieufności.
—
Sylwester Marciniak – rzekomo aresztowany
Najbardziej sensacyjna część całej historii dotyczy osoby Sylwestra Marciniaka, przewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej. Według rozpowszechnianych w sieci wiadomości, miał on rzekomo zostać zatrzymany po ujawnieniu nagrania kompromitującego instytucję, którą kieruje.
Jednak oficjalne komunikaty PKW, wydane dzień po pojawieniu się tych doniesień, stanowczo zaprzeczają, by cokolwiek takiego miało miejsce. Sam Marciniak – rzekomo – miał pojawić się na zaplanowanym wcześniej spotkaniu z dziennikarzami, co praktycznie wyklucza możliwość jego aresztowania.
Mimo to, część internautów nadal powiela niepotwierdzone treści, twierdząc, że rzekome wideo zostało usunięte z sieci przez „służby”. W rzeczywistości żadne dowody na istnienie takiego materiału nie zostały przedstawione publicznie.
—
Rzekome nagranie – tajemnica bez źródła
Jednym z najbardziej intrygujących elementów tej historii jest wspomniane nagranie, które miało rzekomo ujawniać „niewyobrażalne” sceny. Niektórzy użytkownicy sieci pisali, że widzieli fragmenty filmu przedstawiającego rozmowy wysokich urzędników, jednak żaden z tych klipów nie został zweryfikowany.
Specjaliści od analizy wideo podkreślają, że w epoce sztucznej inteligencji możliwe jest tworzenie bardzo realistycznych fałszywych nagrań (deepfake). Rzekomo, część „dowodów” z sieci może być efektem właśnie takiej technologii – połączenia autentycznych obrazów z komputerowo wygenerowanymi twarzami i dźwiękiem.
Jeśli tak rzeczywiście jest, cała historia mogła powstać nie jako efekt przecieku, lecz jako operacja dezinformacyjna. Rzekomo jej celem mogło być podważenie zaufania do wymiaru sprawiedliwości oraz systemu wyborczego w Polsce.
—
Reakcje opinii publicznej
W mediach społecznościowych reakcje są skrajne. Część użytkowników uznała doniesienia za „dowód na koniec demokracji”, inni – za oczywistą mistyfikację. Pojawiły się również głosy apelujące o zachowanie spokoju i cierpliwości do czasu publikacji oficjalnych informacji.
Rzekomo, niektóre znane osoby publiczne – w tym politycy i dziennikarze – zaczęły komentować sprawę jeszcze zanim została ona zweryfikowana. Doprowadziło to do eskalacji emocji i jeszcze większego zamieszania.
Socjologowie zauważają, że w takich sytuacjach społeczeństwo staje się podatne na narracje oparte na strachu i oburzeniu. Rzekomo, każda grupa polityczna próbuje wtedy wykorzystać chaos informacyjny do wzmocnienia własnego przekazu – jedni mówią o „prawdziwej aferze”, drudzy o „celowym kłamstwie”.
—
Rzekome tło polityczne i medialne
Niektórzy analitycy zwracają uwagę, że cała historia pojawiła się w momencie wzmożonych debat o reformie sądownictwa i zbliżających się wyborach samorządowych. Rzekomo, ktoś mógł uznać, że to idealny moment, by wzniecić kontrowersję i osłabić zaufanie do instytucji.
Wielu komentatorów podkreśla, że informacje bez źródła są jednym z największych zagrożeń współczesnej debaty publicznej. Rzekomo, w tym przypadku nie mamy do czynienia z pojedynczym fake newsem, lecz z całym łańcuchem powiązanych narracji, które wzajemnie się wzmacniają.
Media tradycyjne zachowały w tej sprawie ostrożność. Większość dużych redakcji wstrzymała się od publikowania artykułów do czasu otrzymania potwierdzenia. To dobra praktyka, która rzekomo pokazuje, że mimo wszechobecnej presji szybkości, standardy dziennikarskie nadal mają znaczenie.
—
„Rzekomo” – słowo, które chroni przed kłamstwem
To wydarzenie pokazuje też, jak wielkie znaczenie ma samo słowo „rzekomo”. W języku medialnym i prawnym pełni ono funkcję ochronną – sygnalizuje, że autor tekstu nie potwierdza informacji, a jedynie relacjonuje, iż taka informacja krąży w obiegu.
W dobie fałszywych treści i manipulacji semantycznych użycie tego słowa staje się wręcz niezbędne. Dzięki niemu dziennikarz lub komentator może informować o wydarzeniach publicznych, nie ponosząc odpowiedzialności za ich prawdziwość.
Rzekomo, właśnie brak takiego zastrzeżenia w wielu postach internetowych sprawia, że odbiorcy uznają niezweryfikowane wiadomości za fakty. W efekcie kłamstwo powtarzane wystarczająco często zaczyna funkcjonować jak prawda.
—
Reakcja instytucji państwowych
Po kilku dniach medialnego szumu, rzecznicy Sądu Najwyższego i Państwowej Komisji Wyborczej wydali krótkie komunikaty. Potwierdzono w nich, że żadnych „nakazów” ani „aresztowań” nie było. Sprawdzane są jednak możliwe źródła dezinformacji, które mogły doprowadzić do tak szerokiego rozprzestrzenienia się fałszywych informacji.
Rzekomo, w kręgach rządowych trwają rozmowy o wprowadzeniu nowych przepisów dotyczących kar za publikowanie zmanipulowanych dokumentów i nagrań. Jeśli propozycje wejdą w życie, mogłyby znacząco utrudnić działanie osobom rozpowszechniającym fake newsy.
—
Wpływ dezinformacji na społeczeństwo
Dezinformacja jest dziś jednym z najpoważniejszych zagrożeń dla stabilności demokratycznych państw. Rzekomo, w Polsce podobne przypadki pojawiały się już wcześniej – m.in. w kontekście pandemii, kryzysu energetycznego czy relacji międzynarodowych.
Badania wykazują, że ludzie częściej wierzą informacjom, które budzą emocje, niż tym, które są chłodne i rzeczowe. Rzekomo, to dlatego takie nagłówki jak „Wstrząsający nakaz!”, „Niewyobrażalne nagranie!”, „Aresztowanie!” działają tak skutecznie – nawet jeśli nie mają potwierdzenia.
Kiedy emocje opadną, wielu odbiorców zapomina, że całe zdarzenie było jedynie rzekome. W pamięci społecznej pozostaje wrażenie, że „coś jednak się działo”, nawet jeśli nigdy nie miało to miejsca.