
Monika S. matka półtorarocznego chłopca i jej konkubent Mariusz J. tłumaczą się przed sądem z tego, że narazili życie dziecka, po tym, jak oparzył się on gorącą “chińską zupką”. Para przez kilka dni, próbowała leczyć domowymi sposobami dziecko, które miało oparzenia drugiego stopnia na 15 proc. ciała.
Monika S. i jej konkubent Mariusz J. stanęli przed sądem oskarżeni o narażenie życia i zdrowia półtorarocznego syna kobiety. 5
Zobacz zdjęcia
Monika S. i jej konkubent Mariusz J. stanęli przed sądem oskarżeni o narażenie życia i zdrowia półtorarocznego syna kobiety. Foto: Gryń Przemysław / newspix.pl
Na początku czerwca ubiegłego roku, w Karlinie, w mieszkaniu zajmowanym przez Monikę S. (33 l.), jej konkubenta Mariusza J. (40 l.) i dwójkę dzieci pojawiła się policja. Funkcjonariuszy wezwano do awantury domowej. Mundurowi wiele już widzieli, ale i tak byli przerażeni stanem, w jakim znajdował się najmłodszy, bo zaledwie półtoraroczny synek kobiety. Z relacji pary wynikało, że maluszek nieszczęśliwie poparzył się gorącą “chińską zupką”. Widząc cierpiącego z bólu chłopca, leżącego w łóżeczku, policjanci natychmiast wezwali na miejsce ratowników. Dziecko trafiło do szpitala. Monika S. i jej partner usłyszeli zarzut nienależytego sprawowania opieki nad maluchem, narażenia jego życia albo spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a także nieudzielenie pomocy poparzonemu dziecku.
Dramat półtorarocznego dziecka. Nikt nie wezwał lekarza
Okazało się, że para postanowiła sama zająć się leczeniem ran na ciele chłopca. Nie wezwali do niego lekarza. Po tym, jak malec trafił do szpitala w Szczecinie, okazało się, że miał wysoką gorączkę i podejrzenie sepsy. Na szczęście dzięki intensywnej pracy lekarzy po kilku dniach jego stan na tyle się poprawił, że już nie zagrażał jego życiu. Para zasiada na ławie oskarżonych w sądzie w Białogardzie. We wtorek 20 maja zeznawał w nim m.in. ratownik medyczny, który został wezwany na miejsce. Według niego kobieta i jej partner początkowo twierdzili, że dziecko jest pod opieką lekarza. Dopiero gdy ratownik wyszedł z mamą chłopca na zewnątrz i ich rozmowy nie słyszał Mariusz J., kobieta zdecydowała się wyznać prawdę. Powiedziała, że żaden medyk nie oglądał dziecka, a od poparzenia minęło już parę dni. Monika S. odpowiada przed sądem z wolnej stopy. Co chwila ocierała łzy, słuchając, co mówią na sali rozpraw świadkowie. Być może teraz dopiero widzi, jaką krzywdę wyrządziła wraz z partnerem synowi. Mariusz J. na salę sądową przyszedł skuty kajdankami. Za kraty trafił za inne sprawy. W tej prawdopodobnie 8 lipca zapadnie wyrok.