
To historia, która poruszyła tysiące ludzi w całej Polsce. Pies Limo, niewielki kundelek o łagodnych oczach i nieco posiwiałym pysku, padł ofiarą brutalnego aktu przemocy. Ktoś, z premedytacją i bez krzty litości, spryskał go pianką montażową – chemiczną substancją używaną zwykle w budownictwie, a nie do krzywdzenia żywych istot. Dziś, gdy poznajemy nowe szczegóły tego dramatycznego zdarzenia, trudno powstrzymać emocje. Gniew, smutek i niedowierzanie mieszają się z pytaniem: jak można zrobić coś takiego bezbronnemu zwierzęciu?
Wszystko zaczęło się pewnego deszczowego poranka w niewielkiej miejscowości pod Poznaniem. Pies został zauważony przez przechodnia, który początkowo sądził, że zwierzę wpadło w błoto lub smołę. Dopiero po bliższym podejściu zauważył, że sierść psa jest posklejana, a z jego pyska wystaje zeschnięta pianka. Zwierzę nie mogło normalnie oddychać, miało sklejone wargi, a wokół oczu i uszu widać było rany i podrażnienia. Reakcja świadka była natychmiastowa – zadzwonił po pomoc.
Na miejsce szybko przyjechał patrol straży miejskiej i przedstawiciel lokalnej fundacji zajmującej się ratowaniem zwierząt. Limo został przewieziony do kliniki weterynaryjnej, gdzie rozpoczęła się walka o jego życie. Lekarze musieli usunąć piankę mechanicznie i chemicznie, zachowując przy tym najwyższą ostrożność, by nie pogłębić obrażeń. Z relacji weterynarzy wynika, że pianka zdążyła już utwardzić się na sierści i w części jamy ustnej, co dodatkowo utrudniło leczenie.
— To cud, że ten pies przeżył — mówiła jedna z lekarek. — Pianka mogła całkowicie zatkać drogi oddechowe. Dodatkowo zawiera substancje toksyczne, które mogły doprowadzić do zatrucia organizmu lub trwałych uszkodzeń tkanek.
Po kilku dniach intensywnej opieki Limo zaczął dochodzić do siebie. Choć wciąż był osłabiony, reagował na głos, machał ogonem i próbował się podnosić. Pracownicy fundacji nie kryli wzruszenia. – Ten pies przeszedł piekło, a mimo to nie stracił zaufania do ludzi – powiedziała wolontariuszka Marta, która spędzała z nim większość czasu.
W międzyczasie rozpoczęto dochodzenie w sprawie okaleczenia zwierzęcia. Sprawą zajęła się lokalna policja, która przy wsparciu mieszkańców i wolontariuszy fundacji rozpoczęła zbieranie dowodów. Monitoring z pobliskich domów, relacje sąsiadów i informacje z mediów społecznościowych miały pomóc w ustaleniu tożsamości sprawcy. Jak się okazało, Limo był wcześniej psem bezdomnym, ale często widywano go w okolicach jednego z gospodarstw. Niektórzy twierdzili, że był dokarmiany przez starszą panią z sąsiedztwa, inni – że przeszkadzał, bo szczekał nocą i podchodził do posesji.
Po kilku dniach śledztwa pojawił się pierwszy trop – jeden z mieszkańców osiedla miał już wcześniej problemy z agresją wobec zwierząt. Zgłoszono, że kilka miesięcy wcześniej ktoś w tej samej okolicy otruł bezdomnego kota. Policja nie wykluczała, że to ta sama osoba stoi za atakiem na Limo. Śledztwo jednak wciąż trwa, a fundacja, pod opieką której przebywa pies, apeluje o informacje.
— Jeśli ktoś widział coś podejrzanego, jeśli ma jakiekolwiek nagrania z kamer – niech się zgłosi. Sprawca musi ponieść konsekwencje — mówiła prezeska organizacji.
Sprawa Limo błyskawicznie rozprzestrzeniła się w sieci. Tysiące osób komentowały dramat zwierzęcia, wyrażając solidarność, ale i głębokie oburzenie. Pod postami fundacji pojawiły się setki propozycji adopcji, darowizn oraz słów wsparcia. W krótkim czasie udało się zebrać środki na leczenie psa oraz pomoc w jego dalszej rehabilitacji. Jedna z rodzin z Warszawy zadeklarowała chęć adopcji i już odwiedziła Limo w klinice.
— Nasze dzieci zakochały się w nim od razu, gdy zobaczyły zdjęcia. Ten pies zasługuje na dom pełen miłości, nie bólu – mówiła pani Anna, potencjalna nowa opiekunka.
Eksperci z zakresu prawa i ochrony zwierząt apelują, by historia Limo była punktem zwrotnym. — To nie może być tylko kolejny przypadek okrucieństwa wobec zwierzęcia. Potrzebne są realne zmiany – zaostrzenie kar, szybsze postępowania, większe uprawnienia dla inspektorów — mówiła adwokatka Katarzyna Leśniak.
Zgodnie z obowiązującym prawem, sprawcy może grozić kara do 5 lat pozbawienia wolności. Jednak w praktyce sądy rzadko orzekają maksymalne wyroki. Fundacja walczy o to, by przypadek Limo został potraktowany z pełną surowością – jako przykład, że okrucieństwo nie może pozostać bezkarne.
Dziś Limo wciąż dochodzi do siebie. Ma swoje legowisko, miękką kołdrę, a jego oczy z dnia na dzień stają się coraz jaśniejsze. Nadal nosi ślady traumatycznych przeżyć – nie tylko fizyczne, ale i emocjonalne. Jednak dzięki zaangażowaniu ludzi dobrej woli, ma szansę na nowe, lepsze życie.
To, co go spotkało, pozostanie bolesnym przypomnieniem o ciemnych stronach ludzkiej natury. Ale też – o potędze empatii, solidarności i nadziei. Limo, choć nie mówi ludzkim głosem, stał się symbolem walki o prawa zwierząt i godność istot, które nie potrafią same się obronić.