
Oni na Podkarpaciu się wyłamali. W tych miejscach wygrał tam Trzaskowski
Wybory prezydenckie od zawsze dzieliły Polskę na dwa polityczne światy. Podkarpacie, uznawane za bastion konserwatyzmu i bastion Prawa i Sprawiedliwości, niemal zawsze głosowało zgodnie z przewidywaniami – na kandydatów prawicy, najczęściej związanych z obozem narodowo-katolickim. Jednak tym razem, w kilku punktach na mapie województwa, doszło do czegoś zaskakującego. W niektórych gminach oraz w pojedynczych komisjach wyborczych lepszy wynik uzyskał kandydat opozycji – Rafał Trzaskowski. Jak to możliwe? Co się zmienia w społeczeństwie Podkarpacia? I co ten trend może oznaczać na przyszłość?
Wbrew stereotypom, Podkarpacie nie jest monolitem. Choć dominują tu tradycyjne wartości, a wpływ Kościoła katolickiego pozostaje bardzo silny, region ten doświadcza również zmian społecznych, gospodarczych i demograficznych. Coraz więcej młodych ludzi wraca z zagranicy lub przenosi się z dużych miast z nowymi doświadczeniami, aspiracjami i oczekiwaniami wobec państwa. Przemiany te nie są jeszcze widoczne w całej rozciągłości, ale pojawiają się ich symptomy – właśnie w wynikach wyborczych.
W gminie X (nazwa zmieniona na potrzeby analizy), zlokalizowanej nieopodal Rzeszowa, różnica między kandydatami była minimalna. Trzaskowski wygrał tam dosłownie kilkoma głosami, jednak symboliczna waga tego zwycięstwa jest ogromna. To miejsce, w którym jeszcze dekadę temu kandydat liberalny nie miałby żadnych szans. Dziś mieszkańcy są bardziej podzieleni. Część głosuje tradycyjnie, ale pojawiła się nowa grupa – świadomych, często młodych wyborców, którzy chcą innej Polski. Polski otwartej, europejskiej, bardziej nowoczesnej.
Warto też spojrzeć na miasta. Rzeszów, stolica regionu, od lat pokazuje inny kurs niż reszta województwa. To właśnie tutaj Rafał Trzaskowski osiągnął bardzo dobry wynik, nie tylko przez obecność uczelni i środowisk akademickich, ale też dzięki dużej mobilizacji elektoratu miejskiego. W mieście tym silnie widoczna jest aktywność społeczna, działają organizacje pozarządowe, a mieszkańcy uczestniczą w debatach, protestach i wydarzeniach kulturalnych. To wszystko buduje pewną tkankę obywatelską, która owocuje zmianą polityczną.
W przypadku mniejszych miejscowości, kluczową rolę odegrali lokalni liderzy. W gminie Y, sołtys jednego z sołectw – z zawodu nauczyciel historii – od kilku lat organizował spotkania obywatelskie, dyskusje o Unii Europejskiej, Konstytucji RP i demokracji. Choć skala tych inicjatyw była niewielka, ich oddziaływanie okazało się ogromne. To właśnie w jego sołectwie Trzaskowski uzyskał ponad 55% głosów – najwięcej w całej gminie.
Nie bez znaczenia była też kampania internetowa. Młodzi mieszkańcy Podkarpacia, nawet ci mieszkający na wsiach, coraz częściej korzystają z mediów społecznościowych, TikToka, YouTube’a i podcastów. Przekaz konserwatywny, choć wciąż silny w tradycyjnych mediach i kościelnych kazaniach, powoli traci monopol informacyjny. Trzaskowski prowadził kampanię nowoczesną, opartą na dialogu, obecności online i bezpośrednim kontakcie z ludźmi – to przemawiało do młodszego pokolenia.
Oczywiście, nie można mówić o rewolucji. W skali całego Podkarpacia przewaga kandydata prawicy nadal była bardzo wyraźna. Jednak same „wyłomy” są warte analizy. Pokazują one, że nawet w bastionach jednej opcji politycznej możliwa jest zmiana. Demokracja, jak się okazuje, potrafi zaskakiwać. I to właśnie takie miejsca – gdzie ludzie decydują się głosować inaczej niż większość – są być może zwiastunem przyszłych trendów politycznych w Polsce.
Co ciekawe, analiza socjologiczna wykazała, że tam, gdzie Trzaskowski wygrywał, większy był też odsetek ludzi z wyższym wykształceniem, lepszym dostępem do internetu i większym udziałem w życiu publicznym. Z kolei tam, gdzie kandydat prawicy miał zdecydowaną przewagę, dominowały osoby starsze, gorzej wykształcone, silnie związane z Kościołem i nieufne wobec zmian. To pokazuje, że Polska dzieli się nie tylko geograficznie, ale też społecznie – na Polskę otwartą i zamkniętą, młodą i starą, miejską i wiejską.
Czy ten trend będzie się pogłębiał? Tego jeszcze nie wiemy. Ale jedno jest pewne – jeśli opozycja potrafi wygrać nawet w pojedynczych miejscach na Podkarpaciu, to znaczy, że nadzieja na pluralizm polityczny istnieje wszędzie. Wymaga to jednak długofalowej pracy u podstaw, obecności w lokalnych społecznościach, słuchania ich problemów i oferowania realnych rozwiązań.
Dlatego te „wyłomy” na Podkarpaciu nie powinny być traktowane jako ciekawostka statystyczna. To znaki czasu. To dowód na to, że społeczeństwo – nawet w najbardziej przewidywalnych miejscach – nie jest jednorodne. A demokracja nie kończy się na granicach województw czy stref wpływów partii politycznych.