
Ojciec zamordowanej Mai mówi o wstrząsających okolicznościach poszukiwań córki
Tragedia, która wydarzyła się kilka tygodni temu w niewielkiej miejscowości pod Poznaniem, wstrząsnęła całą Polską. Zaginęła czternastoletnia Maja, uczennica lokalnej szkoły podstawowej, która jak co dzień wyszła rano z domu i nigdy nie dotarła do szkoły. Przez wiele dni trwały intensywne poszukiwania dziewczyny, w które zaangażowana była nie tylko policja, ale również strażacy, wolontariusze, okoliczni mieszkańcy, a nawet ludzie z innych województw. Finał był tragiczny – ciało Mai znaleziono w lesie kilkanaście kilometrów od jej domu.
Ojciec dziewczynki, pan Tomasz, zdecydował się po raz pierwszy opowiedzieć publicznie o tym, co przeżył on i jego rodzina w czasie poszukiwań córki. Jego relacja, pełna bólu, rozpaczy i bezradności, ukazuje dramat, którego nikt nie powinien doświadczyć. „Każdego dnia mieliśmy nadzieję. Każdego dnia modliliśmy się, że wróci. Aż w końcu przyszedł dzień, którego nigdy nie zapomnę – dzień, w którym znaleziono nasze dziecko martwe” – mówił ze łzami w oczach.
Zaginięcie Mai zgłoszono niemal natychmiast. Już po kilku godzinach od jej wyjścia z domu, gdy nie pojawiła się na lekcjach i nie wróciła do domu, rodzina zareagowała. Policja początkowo zakładała, że dziewczyna mogła uciec z własnej woli, ale szybko te założenia zostały porzucone, gdy okazało się, że zostawiła w domu wszystkie rzeczy – telefon, pieniądze, dokumenty. „To nie była ucieczka. My to czuliśmy od początku. Maja nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. Coś się musiało stać” – relacjonował pan Tomasz.
Poszukiwania były dramatyczne. Tereny leśne, jeziora, rowy melioracyjne, opuszczone budynki – wszystko było przeszukiwane. Wolontariusze działali na zmianę z grupami policyjnymi i specjalistycznymi jednostkami poszukiwawczo-ratowniczymi. Ojciec Mai nie opuszczał bazy operacyjnej. Jak mówi, spał w aucie, chodził z latarką nocami, sam przeszukiwał lasy. „Nie mogłem siedzieć bezczynnie. To był mój obowiązek jako ojca. Nie mogłem pozwolić, żeby moje dziecko gdzieś tam leżało samo, w ciemnościach.”
Z dnia na dzień atmosfera wokół sprawy gęstniała. W mediach pojawiały się informacje, że Maja mogła zostać uprowadzona. Ktoś wspominał o białym samochodzie widzianym w okolicy. Inny świadek mówił o nieznajomym mężczyźnie w pobliżu szkoły. Niestety, żadna z tych tropów nie przyniosła natychmiastowego przełomu. Aż do momentu, gdy jeden z psów tropiących podjął właściwy ślad. Kilkanaście kilometrów od domu dziewczynki, w gęstym lesie, odkryto jej ciało.
„To była najgorsza wiadomość, jaką człowiek może usłyszeć. Policjant patrzył mi w oczy i nie musiał nic mówić. Już wiedziałem. Serce mi pękło. Krzyczałem, błagałem, żeby to nie była prawda” – wspomina pan Tomasz. Dziewczynka została zamordowana. Szczegóły zbrodni są wstrząsające i z oczywistych powodów nie zostały upublicznione w całości.
Pan Tomasz nie może pogodzić się z tym, że jego córka cierpiała. „Myśl, że ona tam była sama, przestraszona, bezbronna… to mnie zabija od środka” – mówił, dławiąc się łzami. Opowiedział również o traumie całej rodziny – o młodszym bracie Mai, który do dziś nie może spać sam, o matce dziewczynki, która przestała mówić, i o sobie samym, który stracił sens życia.
W trakcie poszukiwań – jak ujawnia ojciec – nie zawsze wszystko działało tak, jak powinno. Zarzucił policji brak szybkiej reakcji w pierwszych godzinach po zgłoszeniu zaginięcia. „Każda godzina miała znaczenie. Gdyby wtedy przeszukano teren przy szkole, może udałoby się ją uratować. Może jeszcze żyła…” – mówił z bólem. W odpowiedzi policja tłumaczyła, że działania były prowadzone zgodnie z procedurami i że nie było przesłanek, by od razu przyjąć wersję o przestępstwie.
W społeczności lokalnej tragedia wywołała falę empatii, ale również gniewu. Mieszkańcy zaczęli domagać się większego bezpieczeństwa, monitoringu, obecności patroli policyjnych w pobliżu szkół. Organizowano marsze milczenia, czuwania ze świecami i zbiórki na rzecz rodziny Mai. W internecie tysiące osób publikowało czarne grafiki z hasztagiem #SprawiedliwośćDlaMai.
Ojciec dziewczynki apeluje o zmianę prawa. Chce, by każde zgłoszenie zaginięcia dziecka było traktowane natychmiastowo jako potencjalne porwanie. „Nie możemy już żadnego dziecka stracić. Maja nie wróci. Ale może inne dzieci wrócą, jeśli państwo zareaguje szybciej.”
Sprawca został ujęty kilka dni po odnalezieniu ciała. Okazał się nim 35-letni mężczyzna z innego województwa, wcześniej karany za przestępstwa seksualne. Jak trafił w okolice miejscowości Mai, jak ją znalazł i dlaczego wybrał właśnie ją – to pytania, które do dziś dręczą rodzinę. Proces ma ruszyć w najbliższych miesiącach. Pan Tomasz zapowiedział, że będzie obecny na każdej rozprawie. „Chcę spojrzeć mu w oczy. Chcę, żeby wiedział, że zabrał nam wszystko” – mówi.
Dziś, kilka tygodni po tragedii, życie rodziny Mai zatrzymało się. W jej pokoju wciąż stoją ulubione książki, pluszowy miś, zdjęcia z wakacji. „Nie potrafię tam wejść. Ale nie pozwolę nikomu dotknąć jej rzeczy. To wszystko, co nam zostało” – mówi ojciec. W ogrodzie zasadzono jabłoń. „To drzewko Mai. Zawsze marzyła, żeby mieć własne drzewo. Teraz je ma. Tylko nie tak miało być.”