
Na finiszu kampanii prezydenckiej Karol Nawrocki dodał nagranie z Zenkiem Martyniukiem opatrzone takim opisem…
To jedno z tych wydarzeń, które z pozoru wyglądają na drobne medialne gesty, lecz w istocie stanowią element precyzyjnie zaplanowanej strategii politycznej. W końcowej fazie kampanii prezydenckiej Karol Nawrocki, kandydat prawicy, opublikował w mediach społecznościowych nagranie wideo z udziałem Zenka Martyniuka – króla disco polo, ikony kultury masowej, uwielbianej przez miliony Polaków. Filmik szybko zyskał popularność, ale jeszcze szybciej wywołał kontrowersje. Krytycy zarzucili kandydatowi instrumentalizację kultury, populizm oraz próbę taniego zdobywania sympatii wyborców z mniejszych miejscowości i wsi. Zwolennicy przeciwnie – uznali, że to dowód na autentyczne zrozumienie narodowej tożsamości i bliskość z „zwykłym człowiekiem”.
Trzeba przyznać, że ruch Nawrockiego nie był przypadkowy. Pod koniec kampanii każdy gest liczy się podwójnie – to czas mobilizacji twardego elektoratu, ale też próby przekonania niezdecydowanych. Użycie Martyniuka jako symbolu “polskości codziennej” było sygnałem: „jestem jednym z was, rozumiem wasze wartości, gusta, codzienne troski”. Martyniuk od lat funkcjonuje jako figura popkulturowa, która przekracza podziały klasowe – jego koncerty gromadzą zarówno robotników, jak i emerytów, mieszkańców wsi i miast, fanów festynów i telewizji śniadaniowej. Dla wielu – autentyczny, swojski, bezpretensjonalny.
Oczywiście, pojawiły się pytania o intencje. Czy Martyniuk wiedział, że jego obecność zostanie użyta jako polityczna amunicja? Czy wyraził poparcie dla konkretnego kandydata, czy tylko uprzejmie zgodził się na nagranie, nie przypuszczając, jaką rolę odegra w politycznym teatrze? Biuro prasowe sztabu Nawrockiego nie odpowiedziało jednoznacznie, co jeszcze bardziej podsyciło spekulacje.
Nie bez znaczenia jest też szerszy kontekst kulturowy. W Polsce od lat trwa dyskusja o miejscu disco polo w debacie publicznej i tożsamości narodowej. Dla jednych – muzyka ta to synonim kiczu, estetycznej tandety i prymitywizmu. Dla innych – autentyczny głos ludu, oddolna ekspresja radości, miłości, cierpienia, czasem naiwna, ale szczera. Wybór Martyniuka jako sojusznika w kampanii nie był więc tylko kwestią popularności – to symboliczny wybór jednej wizji Polski: Polski ludowej, emocjonalnej, nieskomplikowanej, bliskiej życiu codziennemu.
Kampania prezydencka w tym roku była szczególnie intensywna i spolaryzowana. Nawrocki starał się pozycjonować jako kandydat tradycyjnych wartości, patriotyzmu, rodziny i silnego państwa. Jego przeciwnicy zarzucali mu archaiczność, upartyjnienie instytucji publicznych i brak konkretnego programu gospodarczego. W tym kontekście nagranie z Martyniukiem mogło służyć jako forma komunikatu pozawerbalnego – tam, gdzie język polityczny przestaje działać, wchodzi język emocji, muzyki i wspólnego rytmu.
Analizując komentarze w internecie, można zauważyć silny podział. Część internautów z entuzjazmem przyjęła nagranie, komentując w stylu: „Zenek to nasz chłop, skoro popiera Karola, to ja też głosuję”. Inni nie kryli irytacji: „Wykorzystywanie muzyka do polityki to granie na najniższych instynktach”. Jeszcze inni pytali, czy polityka nie powinna być przestrzenią powagi i debaty, a nie festynu i rozrywki.
Ale być może właśnie na tym polega współczesna kampania – na umiejętnym żonglowaniu symbolami. Sztabowcy wiedzą, że nie wystarczy przemawiać do rozumu – trzeba dotrzeć do serca, do pamięci kulturowej, do wspomnień z rodzinnych imprez, do melodii, które zna się od dzieciństwa. W tym sensie obecność Martyniuka to coś więcej niż chwyt – to świadoma gra o emocjonalną lojalność.
Pozostaje pytanie: czy to zadziałało? Czy nagranie przełożyło się na wzrost poparcia? W sondażach tuż przed ciszą wyborczą nie było widać dramatycznych zmian, ale w polityce nie zawsze chodzi o liczby – czasem chodzi o narrację, o opowieść, o wrażenie. Nawrocki do końca kampanii kreował się na bliskiego ludziom lidera, a obecność gwiazdy disco polo tylko tę narrację wzmacniała.
Z perspektywy analityków politycznych, zagranie z Martyniukiem wpisuje się w szerszy trend populistycznej estetyki kampanii – prosty przekaz, wyraziste symbole, znajome twarze. Nie jest to nowość – podobne mechanizmy obserwowano wcześniej zarówno w Polsce, jak i za granicą. Politycy coraz częściej sięgają po popkulturę, by wywołać efekt „rozpoznawalności emocjonalnej” – coś, co wywołuje uśmiech, wzruszenie lub sentyment, jest silniejsze niż najbardziej logiczny argument.
Czy to dobrze? Czy to źle? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Współczesna demokracja żyje obrazem, dźwiękiem, emocją. Jeśli polityk potrafi je skutecznie wykorzystać, nie można mu tego odmówić – ostatecznie to wyborcy zdecydują, czy taki styl komunikacji im odpowiada. Pewne jest jedno: nagranie z Martyniukiem nie było przypadkowe. Było starannie dobranym elementem kampanijnego finału, mającego na celu nie tyle przekonanie racjonalne, co poruszenie serca.