
Łzy, niedowierzanie i czarna marynarka. 10 kwietnia 2010 r. na żywo relacjonowała katastrofę
Był chłodny poranek 10 kwietnia 2010 roku. W redakcji panowała atmosfera skupienia i lekkiego napięcia — jak to zwykle bywa w sobotę, kiedy nie dzieje się zbyt wiele, ale każdy dziennikarz wie, że los bywa nieprzewidywalny. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że za chwilę na ekranach monitorów, w słuchawkach i w eterze pojawi się wiadomość, która zmieni historię Polski.
Anna miała tego dnia dyżur reporterski. Ubrana w czarną marynarkę, która zwykle dodawała jej pewności siebie przed kamerą, przygotowywała się do wejścia na żywo w porannej audycji informacyjnej. W planie było relacjonowanie obchodów 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Delegacja z prezydentem RP na czele miała dotrzeć do Smoleńska i oddać hołd ofiarom.
Gdy pierwszy komunikat pojawił się na pasku agencji prasowej, nikt nie wierzył własnym oczom. „Samolot z prezydentem na pokładzie miał wypadek przy lądowaniu.” Brzmiało to niepokojąco, ale wciąż nie było mowy o tragedii. Anna spojrzała na realizatora. Ten tylko skinął głową — „wchodzisz na żywo”.
Na ekranie widzowie zobaczyli reporterkę z poważnym wyrazem twarzy, trzymającą mikrofon oburącz. W tle przewijały się obrazy porannej Warszawy — jeszcze spokojnej, nieświadomej dramatu. Głos Anny był opanowany, ale jej serce biło jak szalone.
— Mamy niepotwierdzone informacje o wypadku samolotu prezydenckiego w okolicach lotniska w Smoleńsku. Czekamy na oficjalne komunikaty — mówiła.
Minuty zamieniły się w godziny. Z każdą kolejną wiadomością sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Zginęli wszyscy na pokładzie — 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński z małżonką, najwyżsi dowódcy wojska, parlamentarzyści, duchowni, osoby zasłużone dla państwa.
Łzy napłynęły jej do oczu, ale wiedziała, że nie może się rozpłakać. Na antenie była twarzą tej tragedii, oczami i uszami tysięcy Polaków, którzy próbowali zrozumieć to, co się stało. Jej głos drżał, gdy odczytywała listę ofiar — nazwiska, które znała nie tylko jako dziennikarka, ale też jako obywatelka, jako człowiek.
Czarna marynarka stała się symbolem tamtego dnia. Dla niej — i dla wielu widzów — był to znak żałoby, powagi, milczącego szacunku. Stała na tle budynku Kancelarii Prezydenta, gdzie zaczęły się już gromadzić znicze, kwiaty i ludzie. Tłumy Warszawiaków przyszły w ciszy, niedowierzając, że to dzieje się naprawdę.
Telefony się urywały. Z redakcji, od znajomych, z zagranicznych stacji. Każdy chciał wiedzieć więcej, każdy potrzebował słów, które pomogłyby zrozumieć — a przynajmniej poczuć, że nie jest się samemu w tej niewyobrażalnej stracie.
— To było jak zły sen — wspominała później Anna. — Mówiłam do kamery, ale czułam, że mówię do całej Polski. Chciałam być silna, ale w środku wszystko się we mnie rozpadło.
Wieczorem, po kilkunastu godzinach pracy, gdy światła kamer wreszcie zgasły, usiadła w pustym korytarzu redakcji i po raz pierwszy pozwoliła sobie na łzy. Ktoś przyniósł herbatę, ktoś inny położył dłoń na jej ramieniu. Tego dnia nie było już „konkurencyjnych redakcji” — wszyscy byli jedną wspólnotą żalu.
Kolejne dni przyniosły żałobę narodową, pogrzeby, dyskusje o winie i przyczynach. Ale ten jeden dzień — 10 kwietnia — został w pamięci jako moment, w którym czas się zatrzymał. A Anna, z czarną marynarką i łzami w oczach, została symbolem emocji, które dzieliła z milionami Polaków.
Dziś, 15 lat później, wciąż pamięta każdy szczegół. Dźwięk telefonu z pierwszym powiadomieniem. Ciszę, jaka zapadła w studiu po potwierdzeniu śmierci prezydenta. I spojrzenia ludzi na ulicy — przepełnione bólem i pustką.
Niektórzy mówią, że dziennikarz powinien być neutralny. Ale tego dnia nie było miejsca na dystans. Tego dnia każdy był po prostu człowiekiem.
— Zawsze będę pamiętać czarną marynarkę — mówi z uśmiechem, który miesza się ze wzruszeniem. — To był mój pancerz, ale też mój hołd dla tych, którzy zginęli.
Tragedia smoleńska pozostawiła wiele pytań, teorii, analiz. Ale ponad wszystkim unosi się jedno wspomnienie — wspólnota bólu i próba odnalezienia się w chaosie, którego nikt się nie spodziewał. I obraz reporterki, która na żywo, na oczach całego kraju, stała się głosem narodowej żałoby.