
Krzysztof Stanowski dostał ponad milion złotych od rządu PiS za udział w kampanii społecznej. “Proszę zapłacić, ile tam trzeba”
Krzysztof Stanowski, jeden z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarzy sportowych i influencerów medialnych w Polsce, znalazł się w centrum medialnego zamieszania po ujawnieniu informacji, że otrzymał ponad milion złotych z funduszy rządowych za udział w kampanii społecznej organizowanej przez rząd Zjednoczonej Prawicy. Sprawa wzbudziła ogromne kontrowersje, a opinia publiczna zaczęła zadawać pytania: gdzie kończy się niezależność mediów, a zaczyna finansowa lojalność wobec władzy?
Stanowski — dziennikarz czy przedsiębiorca?
Krzysztof Stanowski od lat buduje swoją markę jako przedsiębiorca medialny. Zaczynał jako dziennikarz sportowy, współtworząc m.in. portal Weszło.com. Później stał się współzałożycielem Kanału Sportowego, który zyskał miliony widzów na YouTube. Jego styl komunikacji to mieszanka bezpośredniości, ironii i kontrowersji. W oczach wielu fanów był symbolem niezależności i odwagi, niebojącej się krytykować władzy, niezależnie od jej barw politycznych.
Jednak ujawnienie, że w ramach kampanii społecznej zleconej przez rząd PiS otrzymał ponad milion złotych, wywołało burzę. W mediach społecznościowych pojawiły się oskarżenia o hipokryzję, “sprzedanie się” i wykorzystywanie zaufania widzów do celów komercyjnych, które dodatkowo są związane z władzą polityczną.
„Proszę zapłacić, ile tam trzeba” — słowa, które oburzyły opinię publiczną
Jednym z najbardziej kontrowersyjnych fragmentów całej sprawy były słowa, które miały paść podczas rozmów dotyczących kampanii: „Proszę zapłacić, ile tam trzeba”. Dla wielu internautów był to sygnał, że nie chodziło tu o żadną misję społeczną, a jedynie o wynagrodzenie finansowe, niezależnie od rzeczywistego wpływu kampanii na społeczeństwo.
Wypowiedź ta została odebrana jako wyraz cynizmu i pogardy dla pieniędzy publicznych. W komentarzach można było przeczytać: „Z naszych podatków zrobiono kampanię PR-ową, a pan Stanowski wystawił rachunek bez skrupułów”, „Milion za kilka filmów? A gdzie misja dziennikarska?”, „To już nie jest niezależność, tylko PR-owe zlecenie za milion”.
Rządowe kampanie i influencerzy — nowy wymiar propagandy?
W ostatnich latach rząd PiS zintensyfikował działania promocyjne skierowane do młodszych odbiorców. Tradycyjna telewizja publiczna, choć nadal odgrywa dużą rolę, przestaje być wystarczającym kanałem dotarcia do młodego pokolenia, które coraz częściej czerpie informacje z YouTube’a, TikToka i Instagrama.
W tym kontekście zaangażowanie popularnych twórców internetowych, takich jak Krzysztof Stanowski, miało sens strategiczny. Twórcy ci posiadają ogromne zasięgi i lojalne społeczności. Rządowe agencje zauważyły ten potencjał i zaczęły inwestować w kampanie społeczne przy ich udziale — formalnie neutralne, jednak często mające na celu poprawę wizerunku władzy.
Według informacji ujawnionych przez media, kampania, w której uczestniczył Stanowski, miała dotyczyć przeciwdziałania dezinformacji i promowania wartości patriotycznych. Jednak nie brakowało głosów, że jej faktycznym celem było budowanie pozytywnego obrazu rządu przed wyborami parlamentarnymi.
Czy Stanowski złamał zasady etyki dziennikarskiej?
Jednym z głównych zarzutów wobec Stanowskiego jest to, że jako dziennikarz i właściciel wpływowego medium nie powinien przyjmować pieniędzy od rządu, którego działania może – i powinien – krytycznie oceniać. Nawet jeśli kampania miała charakter społeczny, jej zleceniodawcą był organ władzy publicznej, co budzi uzasadnione wątpliwości etyczne.
Środowiska dziennikarskie, choć podzielone, w dużej mierze krytycznie oceniły postawę Stanowskiego. Stowarzyszenie Dziennikarzy RP wydało oświadczenie, w którym zaznaczyło, że „przyjmowanie środków publicznych przez osoby pełniące funkcje opiniotwórcze powinno odbywać się w warunkach pełnej transparentności i zgodnie z zasadami etyki zawodowej”.
Z kolei Stanowski bronił się, twierdząc, że nie ukrywał swojego udziału w kampanii i że wszystkie działania zostały wykonane zgodnie z prawem. „Nie jestem politykiem, nie jestem też funkcjonariuszem publicznym. Jestem przedsiębiorcą medialnym i działam na rynku jak każdy inny podmiot” — mówił w jednym z wywiadów.
Publiczna reakcja — fala krytyki, ale i wsparcie
Reakcje internautów były zróżnicowane, choć dominowała krytyka. Na Twitterze i Facebooku pojawiły się tysiące komentarzy, w których użytkownicy wyrażali rozczarowanie postawą dziennikarza. Niektórzy pisali, że przestali oglądać Kanał Sportowy, inni żądali publicznych przeprosin i zwrotu pieniędzy do budżetu państwa.
Jednocześnie część komentatorów broniła Stanowskiego, argumentując, że w realiach współczesnych mediów zarabianie na współpracy z rządem nie jest niczym nadzwyczajnym. „Jeśli ktoś chce, niech nie ogląda. Ale nie udawajcie, że nie wiedzieliście, że YouTube to też biznes” — pisali jego obrońcy.
Nie zabrakło również głosów, że sprawa jest wykorzystywana politycznie przez przeciwników PiS, którzy w każdej współpracy z rządem widzą potencjalną aferę.
Konsekwencje dla wizerunku Kanału Sportowego?
Kanał Sportowy, którego Stanowski był jednym z liderów, przez lata budował wizerunek medium niezależnego od układów politycznych. Często gościł polityków z różnych stron sceny politycznej, prowadził odważne wywiady, a także poruszał tematy społeczne, które inne media omijały.
Ujawnienie współpracy z rządem i wysokiego wynagrodzenia może jednak poważnie zaszkodzić tej reputacji. Pojawiają się pytania, czy inne treści publikowane na Kanale również były sponsorowane, i czy widzowie mogą ufać przekazowi, który oglądają.
Nieoficjalnie mówi się o napięciach wewnątrz zespołu Kanału Sportowego. Niektórzy współtwórcy mieli być zaskoczeni skalą współpracy Stanowskiego z rządem. Widzowie z kolei zastanawiają się, czy nie dojdzie do zmian personalnych, lub nawet rozłamu w zespole.
—
Podsumowanie
Afera związana z Krzysztofem Stanowskim to kolejny przykład na to, jak cienka jest granica między niezależnością a komercją w świecie nowoczesnych mediów. Przyjęcie ponad miliona złotych za kampanię społeczną zleconą przez rząd PiS podważyło jego wizerunek jako niezależnego dziennikarza i przedsiębiorcy medialnego. Choć działania te były zgodne