
Groźby pod adresem lekarki z Oleśnicy. Kuria zabrała głos w sprawie księdza Grzegorza
W niewielkim, spokojnym miasteczku jakim jest Oleśnica, rzadko dochodzi do wydarzeń, które poruszają opinię publiczną w całej Polsce. Tym razem jednak to właśnie Oleśnica znalazła się w centrum medialnego zainteresowania, a wszystko za sprawą kontrowersyjnej sprawy dotyczącej lekarki z miejscowego szpitala i księdza Grzegorza, proboszcza jednej z parafii w mieście.
Zaczęło się od pozornie zwykłej sytuacji medycznej. Pani doktor Anna K., doświadczona specjalistka pracująca na oddziale wewnętrznym, odmówiła wystawienia zaświadczenia dla duchownego, który – jak twierdził – potrzebował zwolnienia lekarskiego. Powodem miały być niespójne informacje dotyczące jego stanu zdrowia. Lekarka, zgodnie z procedurami, uznała, że nie ma podstaw do wydania dokumentu. To, co wydarzyło się później, przerosło wszelkie oczekiwania.
W ciągu kilku dni po incydencie w gabinecie, pani doktor zaczęła otrzymywać anonimowe wiadomości. Najpierw były to e-maile, potem SMS-y, aż w końcu listy wrzucane do skrzynki. Ich treść była coraz bardziej niepokojąca. Oskarżano ją o „atak na Kościół”, o „bluźnierstwo”, o „działanie przeciwko słudze Bożemu”. Niektóre wiadomości zawierały też bezpośrednie groźby – sugerowano, że jeśli „nie przestanie szkodzić księdzu Grzegorzowi”, ktoś „się nią zajmie”.
Zaniepokojona lekarka zgłosiła sprawę na policję. Rozpoczęło się śledztwo, które miało ustalić, kto stoi za groźbami. Choć nie padły jeszcze żadne oficjalne nazwiska, środowisko lokalne zaczęło żyć domysłami. W mediach społecznościowych rozpętała się burza. Część mieszkańców broniła pani doktor, inni – stając po stronie duchownego – uważali, że została ona „narzędziem antyklerykalnej propagandy”.
W obliczu rosnącego napięcia głos zabrała Kuria Metropolitalna. W wydanym oficjalnym komunikacie wyrażono „ubolewanie z powodu sytuacji, która dotknęła zarówno duchownego, jak i lekarkę”. Podkreślono, że Kościół potępia wszelkie formy przemocy i nękania, niezależnie od tego, kto jest ich sprawcą. Kuria zaznaczyła również, że ksiądz Grzegorz został poproszony o wyjaśnienia, a sprawa zostanie zbadana przez odpowiednie instytucje kościelne.
„Zależy nam na prawdzie, ale też na pokoju społecznym. Dlatego apelujemy do wszystkich wiernych o modlitwę, rozwagę i powstrzymanie się od osądów do czasu zakończenia postępowania” – napisano w oświadczeniu.
Wielu obserwatorów podkreśla, że to dobrze, iż Kościół zabrał głos – choć zdania co do tonu i stanowczości komunikatu są podzielone. Niektórzy uważają, że zabrakło jednoznacznego potępienia zachowania księdza, który, jak się okazuje, w kazaniu wygłoszonym kilka dni po incydencie, mówił o „ludziach pozbawionych miłości Boga, którzy próbują niszczyć Jego sługi”. Choć nie padło żadne imię, większość słuchaczy nie miała wątpliwości, do kogo duchowny się odnosił.
Dla Anny K. sytuacja ta stała się nie tylko zawodowym wyzwaniem, ale także osobistym dramatem. Od kilkunastu dni przebywa na urlopie. W rozmowie z lokalnym dziennikiem przyznała, że boi się o bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny. „Nie sądziłam, że wykonując uczciwie swoją pracę, będę musiała mierzyć się z nienawiścią” – powiedziała. Wsparcia udzielili jej koledzy z pracy, samorząd lekarski, a także organizacje broniące praw człowieka.
Sprawa nabrała wymiaru ogólnopolskiego. W mediach zaczęto debatować na temat granic władzy duchownych, niezależności lekarzy, a także wpływu Kościoła na życie społeczne. Pojawiły się głosy, że to kolejny przykład tego, jak instytucje religijne próbują wpływać na decyzje podejmowane w oparciu o prawo i etykę zawodową.
Równocześnie jednak, wielu mieszkańców Oleśnicy wyraża zmęczenie całą sytuacją. „Zamiast skupić się na rozwiązywaniu realnych problemów, wszyscy teraz mówią tylko o tym, kto komu czego nie wystawił” – mówi pani Maria, emerytka z osiedla Nadleśnictwa. „Wszyscy się tu znają. To nie Warszawa. A teraz media zrobiły z naszej miejscowości teatr narodowy” – dodaje.
Ksiądz Grzegorz, pytany przez dziennikarzy o swoje stanowisko, ogranicza się do krótkich komentarzy. „Ufajmy Bogu. On zna prawdę” – powtarza. Nie wiadomo, czy rozmawiał z kurią o możliwości czasowego wycofania się z obowiązków duszpasterskich. Wiadomo natomiast, że liczba wiernych uczestniczących w mszach w jego parafii nieco spadła.
W Oleśnicy tymczasem życie toczy się dalej. Ale atmosfera jest gęsta. Jedni czekają na wyniki śledztwa, inni – na bardziej zdecydowane działania Kościoła. Są też tacy, którzy apelują o pojednanie i rozmowę. Bo, jak mówi pan Tomasz, nauczyciel z miejscowej szkoły: „Jeśli zaczniemy się nawzajem oskarżać i nienawidzić, to żadna ze stron nie wygra. Przegramy wszyscy”.
Niezależnie od dalszego biegu sprawy, jedno jest pewne – ten incydent pozostanie w pamięci mieszkańców Oleśnicy na długo. Być może stanie się też impulsem do szerszej refleksji: gdzie przebiega granica między wiarą a instytucją? Gdzie kończy się autorytet, a zaczyna nadużycie? I czy można mówić o prawdziwej wolności, jeśli ktoś, wykonując swój zawód, musi się bać?