
Ćwiąkalski burzy narrację Nawrockiego. “Bzdury opowiada!” – starcie prawników wokół pamięci historycznej i granic interpretacji
W ostatnich tygodniach w przestrzeni publicznej w Polsce znów rozgorzała dyskusja dotycząca granic interpretacji historii, polityki pamięci oraz roli instytucji państwowych w kształtowaniu przekazu na temat wydarzeń z przeszłości. Bezpośrednim impulsem do kolejnej burzy medialnej stała się ostra krytyka, jaką były minister sprawiedliwości i profesor prawa – Zbigniew Ćwiąkalski – wystosował pod adresem dr. Karola Nawrockiego, obecnego prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. “Bzdury opowiada!” – te słowa odbiły się szerokim echem zarówno w mediach, jak i środowisku prawniczym i historycznym.
Tło sporu: czym jest polityka pamięci?
Aby zrozumieć, dlaczego doszło do tak ostrego starcia pomiędzy Ćwiąkalskim a Nawrockim, warto sięgnąć do podstawowej kwestii: czym właściwie jest polityka pamięci i kto ma prawo ją kształtować?
Polityka pamięci to zbiór działań państwowych instytucji, mających na celu utrwalenie pewnej wizji przeszłości w świadomości zbiorowej obywateli. Instytut Pamięci Narodowej, którym kieruje Nawrocki, odgrywa w tym procesie kluczową rolę – prowadzi badania, upowszechnia narracje historyczne, a także zajmuje się ściganiem zbrodni komunistycznych i nazistowskich.
Ćwiąkalski, jako przedstawiciel środowiska prawniczego i były więzień polityczny czasów PRL, wielokrotnie wypowiadał się krytycznie o sposobie, w jaki IPN podchodzi do interpretowania faktów historycznych. Jego zarzuty koncentrują się przede wszystkim na upolitycznieniu tej instytucji oraz nadużywaniu pojęć takich jak „zdrada narodowa” czy „kolaboracja”, często przypisywanych bez głębszej refleksji osobom działającym w skomplikowanych realiach historycznych.
Ćwiąkalski: „Nie pozwolę fałszować historii”
Bezpośrednią przyczyną słów „bzdury opowiada!” była wypowiedź Karola Nawrockiego w jednej z audycji radiowych, w której prezes IPN stwierdził, że „wielu przedstawicieli opozycji demokratycznej lat 80. miało powiązania ze służbami PRL i działało na szkodę państwa polskiego, mimo że formalnie byli uznawani za dysydentów”.
Na tę opinię błyskawicznie zareagował Ćwiąkalski:
– To kompletne bzdury! Ja sam byłem internowany w stanie wojennym, przesłuchiwany, wyrzucony z uczelni. Mam dziesiątki znajomych, którzy ryzykowali życiem i wolnością dla wolnej Polski. Zarzucanie im współpracy z reżimem jest nie tylko nieuczciwe, ale i historycznie fałszywe – powiedział w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.
Ćwiąkalski wskazuje, że uproszczenia, jakimi posługuje się IPN, mogą prowadzić do krzywdzących ocen. W jego opinii, przypisywanie całym grupom etykiet zdrajców czy agentów tylko dlatego, że ich nazwiska znalazły się w archiwach SB, jest metodologicznie niepoprawne i moralnie naganne.
Nawrocki: „IPN ma obowiązek mówić prawdę”
Z kolei Karol Nawrocki broni swojej wypowiedzi i misji IPN. W specjalnym oświadczeniu opublikowanym na stronie Instytutu stwierdził:
– IPN nie jest od tego, by łagodzić obraz przeszłości. Jesteśmy odpowiedzialni za to, by rzetelnie i bez względu na konsekwencje przedstawiać prawdę. Jeżeli ktoś współpracował z SB, choćby w trudnych okolicznościach, musimy to pokazać, niezależnie od jego dzisiejszego statusu społecznego czy politycznego.
Prezes IPN podkreśla, że instytut opiera się na dokumentach i materiałach archiwalnych, a nie na emocjach czy sentymentach. Jego zdaniem, społeczeństwo ma prawo wiedzieć, kto faktycznie walczył z komunizmem, a kto tylko udawał opozycjonistę, próbując jednocześnie zabezpieczyć się poprzez współpracę ze służbami.
Spór o metodologię i granice ocen
Debata pomiędzy Ćwiąkalskim a Nawrockim to nie tylko osobista wymiana ciosów, ale przede wszystkim starcie dwóch podejść do historii. Ćwiąkalski reprezentuje pogląd, że historia to złożona materia, w której łatwo o niesprawiedliwe uproszczenia. Nawrocki natomiast prezentuje stanowisko, w którym pierwszeństwo mają dokumenty i „twarda prawda”, nawet jeśli może ona prowadzić do kontrowersyjnych wniosków.
W tej debacie pojawia się również pytanie: kto powinien decydować o tym, jak interpretować fakty? Czy mają to być historycy akademiccy, analizujący źródła w szerokim kontekście, czy urzędnicy państwowi, kierujący się polityką i misją instytucji?
Reakcje środowiska akademickiego
W odpowiedzi na ten konflikt, kilkunastu profesorów prawa i historii opublikowało list otwarty, w którym poparli Ćwiąkalskiego i wezwali IPN do „powściągliwości w ferowaniu jednoznacznych ocen”. W liście czytamy:
„W państwie demokratycznym nie ma miejsca na propagandowe narracje, które mają służyć budowaniu tożsamości narodowej kosztem prawdy historycznej. Instytucje publiczne powinny być strażnikami pamięci, a nie jej kreatorami”.
Z kolei środowiska patriotyczne i część polityków prawicy opowiedziało się po stronie Nawrockiego, zarzucając Ćwiąkalskiemu „relatywizowanie zdrady narodowej” i „obronę postkomunistycznych elit”.
Co dalej?
Wydaje się, że spór pomiędzy Ćwiąkalskim a Nawrockim nie wygaśnie szybko. Jest bowiem odbiciem głębszego podziału ideologicznego i historycznego, który od lat dzieli Polaków. To także znak, że historia najnowsza wciąż pozostaje polem walki politycznej i emocjonalnej, a nie tylko obszarem spokojnych analiz akademickich.
Ćwiąkalski zapowiedział, że nie zamierza wycofywać swoich słów i że będzie bronił dobrego imienia tych, którzy ryzykowali wszystko w walce z PRL.
– Jeśli IPN chce mówić prawdę, niech mówi całą prawdę, nie tylko tę wygodną. Bo inaczej będzie tylko tubą propagandy – zakończył swój wywiad były minister sprawiedliwo