
Awantura na miesięcznicy smoleńskiej – emocje, polityka i pamięć narodowa
Miesięcznice smoleńskie od lat budzą kontrowersje, napięcia i emocje. Dla jednych to akt upamiętnienia tragicznie zmarłych w katastrofie smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 roku, dla innych – regularne wydarzenie o silnym zabarwieniu politycznym, wykorzystywane do podtrzymywania określonej narracji historycznej i społecznej. Wydarzenia z ostatniej miesięcznicy po raz kolejny unaoczniły, jak bardzo napięta i spolaryzowana pozostaje polska scena publiczna, nawet po piętnastu latach od tragedii pod Smoleńskiem.
Tym razem kontrowersje wybuchły, gdy prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, od lat centralna postać miesięcznic, podczas swojego wystąpienia wspomniał o dr. Karolu Nawrockim – obecnym prezesie Instytutu Pamięci Narodowej. Wzmianka ta, z pozoru neutralna, wywołała niespodziewaną reakcję w tłumie. Zgromadzeni na placu przed katedrą św. Jana w Warszawie nagle zaczęli krzyczeć, przekrzykiwać się, a niektórzy nawet opuścili miejsce uroczystości. Co dokładnie wywołało tę falę oburzenia? I co mówi nam to o kondycji debaty publicznej w Polsce?
Dr Karol Nawrocki, jako prezes IPN, reprezentuje instytucję, która od lat odgrywa ważną rolę w kształtowaniu polityki historycznej państwa. Dla środowisk związanych z PiS-em i szeroko pojętym obozem „patriotycznym”, IPN to bastion walki o prawdę historyczną, demaskowania zbrodni komunizmu i upamiętniania bohaterów narodowych. Dla krytyków – to narzędzie ideologicznej indoktrynacji, które w coraz większym stopniu odchodzi od naukowej rzetelności na rzecz propagandowego przekazu. W tym kontekście nawet niewielka wzmianka o osobie Nawrockiego – zwłaszcza w czasie tak symbolicznego wydarzenia jak miesięcznica smoleńska – może działać jak iskra na beczkę prochu.
Jarosław Kaczyński, jako lider PiS i brat tragicznie zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, od lat kreuje się na strażnika pamięci o ofiarach Smoleńska. Jego przemówienia podczas miesięcznic często łączą refleksję nad tragedią z politycznymi akcentami, podkreślającymi „zdradę elit”, „układ z Rosją” czy potrzebę dalszego „dochodzenia do prawdy”. Jednak od kilku lat nawet wśród dawnych zwolenników PiS-u narasta znużenie tą retoryką. Część społeczeństwa oczekuje raczej spokojnej, godnej pamięci, a nie wiecznych oskarżeń i podziałów.
Wzmianka o Nawrockim mogła zostać odebrana jako symboliczne przesunięcie akcentów – od czystego upamiętnienia ku bieżącej polityce personalnej i ideologicznej. Część zgromadzonych mogła to uznać za próbę wykorzystania miesięcznicy do promowania określonych postaci i instytucji, zamiast skupienia się na istocie wydarzenia. Warto też dodać, że IPN był w ostatnich miesiącach krytykowany – zarówno przez środowiska akademickie, jak i przez opinię publiczną – za szereg kontrowersyjnych decyzji kadrowych i interpretacji historycznych, które nie wszystkim się podobały. W tym kontekście nazwisko Nawrockiego mogło działać jak czerwona płachta na byka.
Nie bez znaczenia jest również szerszy kontekst polityczny. Zbliżające się wybory parlamentarne, rosnące napięcia wewnątrz samego PiS-u oraz malejące poparcie społeczne dla partii rządzącej sprawiają, że każde publiczne wystąpienie Kaczyńskiego analizowane jest z najwyższą uwagą. Każdy gest, każde słowo może być odbierane jako sygnał dla elektoratu lub wewnętrznych frakcji. Być może zatem reakcja tłumu wynikała również z głębszego rozczarowania – nie tyle samą wzmianką o Nawrockim, co poczuciem, że idea miesięcznic została zawłaszczona przez bieżącą politykę.
Sceny, które rozegrały się na placu, nie były pierwszymi tego rodzaju. W przeszłości również dochodziło do przepychanek słownych, a nawet fizycznych między uczestnikami miesięcznic a przeciwnikami polityki PiS-u, często organizującymi kontrmanifestacje. Tym razem jednak protesty pojawiły się niejako „od wewnątrz” – wśród ludzi, którzy przyszli uczcić pamięć ofiar katastrofy, a nie zakłócać uroczystość. To sygnał, że nawet najbardziej lojalne wobec PiS-u środowiska zaczynają mieć dość instrumentalizacji narodowej tragedii.
Nie sposób nie zauważyć, że cała sytuacja wpisuje się w szerszy kryzys pamięci zbiorowej w Polsce. Polacy wciąż spierają się o to, jak i kogo należy upamiętniać. Historia jest nie tylko przedmiotem badań, ale również – a może przede wszystkim – narzędziem walki o władzę, wpływy i społeczne emocje. W takich warunkach trudno o spokojną, wspólną refleksję nad przeszłością. Miesięcznice smoleńskie, zamiast jednoczyć, coraz częściej dzielą.
Warto zatem zadać pytanie: czy nie nadszedł czas, by zredefiniować sposób, w jaki pamiętamy o Smoleńsku? Czy comiesięczne manifestacje, przemówienia i demonstracje są nadal potrzebne, czy raczej przynoszą więcej szkody niż pożytku? Czy nie lepiej byłoby uczcić pamięć ofiar w sposób cichy, godny, apolityczny – poprzez modlitwę, zadumę, publikacje naukowe, wystawy czy lokalne inicjatywy społeczne?
Awantura, która wybuchła po wspomnieniu nazwiska Nawrockiego, może być dla rządzących sygnałem ostrzegawczym. Oto nawet ich własne zaplecze przestaje akceptować instrumentalizację pamięci. Oto na oczach całej Polski pęka kolejny mit – mit jedności wokół Smoleńska. Być może najwyższy czas, by zakończyć tę formę upamiętnienia i poszukać nowego języka pamięci – takiego, który nie będzie dzielił, ale łączył.