
Ujawniamy: fałszowanie podpisów i dorzucanie głosów do urny. Prokuratura sprawdza, czy złamano prawo w poprzednich wyborach prezydenckich
Wybory prezydenckie są fundamentem demokracji – to w nich obywatele mają możliwość bezpośredniego wyboru głowy państwa, obdarzając swojego kandydata największym możliwym politycznym zaufaniem. Dlatego każda informacja o możliwych nieprawidłowościach podczas głosowania jest szczególnie niepokojąca – nie tylko dla instytucji państwowych, ale dla całego społeczeństwa. Jak udało się ustalić naszej redakcji, Prokuratura Krajowa prowadzi czynności sprawdzające w sprawie możliwego fałszowania podpisów poparcia oraz dorzucania nielegalnych głosów do urn wyborczych podczas ostatnich wyborów prezydenckich.
Według nieoficjalnych informacji, śledztwo zostało wszczęte na podstawie zawiadomień złożonych przez byłych członków komisji wyborczych oraz sygnalistów związanych z lokalnymi strukturami administracyjnymi. Sprawa dotyczy nieprawidłowości, które miały miejsce w kilku województwach – w tym na Podkarpaciu, Mazowszu i Śląsku.
Fałszywe podpisy? Są dowody
Jednym z głównych wątków badanych przez prokuraturę jest kwestia list poparcia dla kandydatów. Jak wiadomo, każdy kandydat ubiegający się o rejestrację w wyborach prezydenckich musi zebrać co najmniej 100 tysięcy podpisów obywateli. Właśnie na tym etapie miało dojść do nieprawidłowości.
Z dokumentów, do których dotarli dziennikarze śledczy, wynika, że w co najmniej kilku gminach podpisy na listach poparcia zostały sfałszowane – niektóre nazwiska miały być przepisane z ksiąg wyborców, inne zmyślone. Co więcej, pojawiły się przypadki, w których podpisy widniejące na listach pochodziły od osób… zmarłych.
– Pracowałem w komisji w 2020 roku. Zauważyłem wtedy, że podpisy na listach poparcia dla jednego z kandydatów wyglądają dziwnie podobnie. Po czasie okazało się, że kilka z nich należało do osób, które nie żyją od lat – mówi anonimowy członek komisji wyborczej z woj. mazowieckiego.
Według naszych informacji, prokuratura zabezpieczyła już część dokumentów z archiwów PKW i Krajowego Biura Wyborczego. Analiza grafologiczna trwa.
Dorzucanie głosów do urny?
Jeszcze poważniejsze zarzuty dotyczą samego aktu głosowania. Jak wynika z relacji świadków, w kilku lokalach wyborczych mogło dojść do dorzucania nielegalnych kart do urny. W jednym z przypadków – w niewielkiej gminie na Podkarpaciu – członkowie komisji mieli przyłapać przewodniczącego na wkładaniu kilkunastu dodatkowych kart do urny po zamknięciu lokalu.
– To była noc przed liczeniem głosów. Usłyszałem szelest papieru i zobaczyłem, jak przewodniczący wrzuca coś do urny. Kiedy zwróciłem mu uwagę, zaprzeczył, ale potem zniknął na kilka godzin. Zgłosiłem to, ale nie było żadnej reakcji – relacjonuje jeden z członków komisji, który teraz zdecydował się złożyć zeznania.
Na tym jednak nie koniec. W innej miejscowości, tym razem na Śląsku, zgłoszono przypadek „znikających” głosów – protokoły z lokalu wyborczego nie zgadzały się z wynikami przesłanymi do komisji okręgowej. Różnica dotyczyła aż 137 głosów, które „zniknęły” z kart zbiorczych.
Prokuratura potwierdza postępowanie
Biuro Prasowe Prokuratury Krajowej potwierdziło, że toczy się postępowanie sprawdzające, ale nie ujawnia szczegółów ze względu na dobro sprawy.
– Mogę potwierdzić, że prowadzone są czynności mające na celu ustalenie, czy w toku poprzednich wyborów prezydenckich nie doszło do naruszenia prawa wyborczego. Weryfikujemy dokumenty, przesłuchujemy świadków i zabezpieczamy materiał dowodowy – powiedziała prokurator Beata Radecka, rzeczniczka prasowa PK.
Na pytanie, czy śledztwo obejmuje konkretne komitety wyborcze, Radecka odpowiedziała: „Na obecnym etapie nie wykluczamy żadnej hipotezy”.
Reakcje polityczne
Opozycja nie kryje oburzenia i zapowiada powołanie specjalnego zespołu parlamentarnego do kontroli procesu wyborczego.
– Jeśli potwierdzą się informacje o dorzucaniu głosów i fałszowaniu podpisów, będziemy mieli do czynienia z największym kryzysem demokracji od 1989 roku. To zamach na wolność wyboru obywateli – mówi poseł Jakub Lis z Koalicji Obywatelskiej.
Z kolei przedstawiciele rządzącego obozu studzą emocje.
– Nie przesądzajmy winy, zanim nie zostaną przedstawione dowody. Pamiętajmy, że każdy zarzut wymaga weryfikacji – mówi senator Marcin Kołodziejczyk z Partii Konserwatywnej.
Co dalej?
Jeśli prokuratura znajdzie wystarczające podstawy do postawienia zarzutów, sprawa może trafić do sądu. W grę wchodzą poważne przestępstwa – od fałszowania dokumentacji wyborczej po naruszenie zasad kodeksu karnego wyborczego. W skrajnych przypadkach możliwe są kary do 5 lat więzienia.
Pytanie jednak, czy sprawa nie zostanie „przykryta” bieżącymi wydarzeniami politycznymi. Nadchodzące wybory prezydenckie sprawiają, że temat legalności wcześniejszych głosowań staje się nie tylko kwestią prawną, ale i polityczną – dla wielu może to być argument za zaostrzeniem przepisów wyborczych, dla innych za powtórzeniem niektórych czynności rejestracyjnych i kontrolnych.
Zaufanie w kryzysie
Bez względu na finał śledztwa, jedno jest pewne – zaufanie obywateli do systemu wyborczego zostało nadszarpnięte. Każda, nawet najmniejsza nieprawidłowość, może mieć gigantyczne konsekwencje – od masowego zniechęcenia wyborców po destabilizację instytucji demokratycznych.
Dlatego tak ważne jest, by wszystkie zarzuty zostały dokładnie zbadane, a ewentualni winni – pociągnięci do odpowiedzialności. Bo demokracja nie może istnieć bez uczciwych wyborów. A uczciwe wybory to nie tylko przejrzyste procedury, ale też ludzie, którzy tych procedur pilnują z pełną odpowiedzialnością.