
Biejat nie gryzła się w język. Nazwała Nawrockiego “cwaniakiem”
Scena polityczna w Polsce nigdy nie należała do szczególnie łagodnych. Debaty, wypowiedzi, konferencje prasowe — wszystko to coraz częściej przybiera formę starcia, gdzie nie liczy się wyłącznie merytoryka, ale również siła przekazu, emocje i zdolność przebicia się przez medialny szum. W takim właśnie duchu odbyła się niedawna konferencja prasowa posłanki Magdaleny Biejat z Lewicy, która nie szczędziła słów pod adresem prof. Marka Nawrockiego. Jej wypowiedź — „cwaniak” — błyskawicznie obiegła media i wywołała burzę komentarzy.
Co dokładnie powiedziała Biejat? Otóż, podczas rozmowy z dziennikarzami w Sejmie, odniosła się do działań Marka Nawrockiego, przewodniczącego jednej z kluczowych instytucji państwowych, który — jej zdaniem — „gra na czas” i „manipuluje procedurami, by utrzymać się przy władzy jak najdłużej”. „To typowy cwaniak — wie, że jego czas się kończy, więc robi wszystko, by jeszcze coś ugrać. Ale ten numer już nie przejdzie” — mówiła wyraźnie wzburzona posłanka.
Wypowiedź ta wywołała natychmiastową reakcję. Jedni uznali ją za odważną i potrzebną, inni — za przekroczenie granic debaty publicznej. Jednak zanim ocenimy, czy słowa Biejat były uzasadnione, warto przyjrzeć się kontekstowi całej sytuacji.
Prof. Marek Nawrocki, który objął swoje stanowisko kilka lat temu z rekomendacji poprzedniej większości parlamentarnej, przez wielu komentatorów uważany jest za osobę związaną z dawnym układem władzy. Krytycy zarzucają mu brak bezstronności, polityczne zaangażowanie i działania zmierzające do blokowania inicjatyw nowego rządu. Sam Nawrocki odpiera zarzuty, powołując się na niezależność instytucji, którą kieruje, oraz na obowiązujące przepisy prawne.
Dla Biejat i innych posłów opozycji parlamentarnej (w poprzedniej kadencji), którzy dziś współtworzą rząd, jest jednak oczywiste, że Nawrocki nie działa w duchu służby publicznej, lecz raczej jako „ostatni bastion” poprzedniego obozu politycznego. Wypowiedzi takie jak ta Magdaleny Biejat są wyrazem frustracji, ale też strategii — Lewica od dawna stawia na wyrazisty, jednoznaczny przekaz.
Nie jest to pierwszy raz, kiedy Biejat używa mocnych słów w debacie politycznej. Znana z bezpośredniości, od początku swojej kariery w Sejmie nie obawiała się nazywać rzeczy po imieniu. Jej styl polityczny zyskał sobie grono zwolenników, zwłaszcza wśród młodszych wyborców i osób zmęczonych polityczną poprawnością. Jednocześnie jednak, jej wypowiedzi bywają wykorzystywane przez przeciwników jako dowód na rzekomy brak powagi i kompetencji po stronie Lewicy.
Warto jednak zadać pytanie: czy określenie „cwaniak” rzeczywiście jest aż tak kontrowersyjne? W języku potocznym termin ten oznacza osobę sprytną, ale działającą na granicy prawa lub etyki, próbującą wykorzystać system dla własnych korzyści. W tym sensie, jest to zarzut poważny, ale nie wulgarny. Biejat nie użyła słów obraźliwych, nie odwoływała się do osobistych cech Nawrockiego, lecz skrytykowała jego działania jako funkcjonariusza publicznego.
Jednocześnie nie da się ukryć, że emocjonalność w debacie publicznej bywa bronią obosieczną. W sytuacji, gdy społeczeństwo jest coraz bardziej spolaryzowane, a zaufanie do polityków niskie, każde mocniejsze słowo może pogłębiać podziały. Niektórzy eksperci apelują więc o większą powściągliwość i koncentrację na argumentach, a nie etykietach.
Z drugiej strony, polityka — zwłaszcza w wydaniu parlamentarnym — zawsze była i będzie areną silnych emocji. Posłowie nie są urzędnikami; reprezentują poglądy i emocje swoich wyborców. Magdalena Biejat, mówiąc o „cwaniaku”, najpewniej trafiła w sedno odczuć dużej części opinii publicznej, która ma poczucie, że osoby związane z poprzednim systemem władzy robią wszystko, by zachować wpływy, mimo przegranych wyborów.
Po stronie Marka Nawrockiego również nie zabrakło głosów poparcia. Część środowisk prawniczych i komentatorów życia publicznego podkreśla, że jego kadencja została określona przepisami, a próby przedwczesnego usunięcia go ze stanowiska mogą zostać odebrane jako zamach na niezależność instytucji. W tym sensie Nawrocki przedstawiany jest jako obrońca porządku konstytucyjnego, który broni się przed naciskami politycznymi.
Sytuacja pokazuje, jak złożona jest polska rzeczywistość instytucjonalna. Z jednej strony mamy wolę polityczną przeprowadzenia głębokich zmian, z drugiej — istniejące mechanizmy prawne, które nie pozwalają na szybkie ruchy kadrowe. Gdy napięcie rośnie, łatwo o radykalizację języka.
Warto jednak zastanowić się nad długofalowymi skutkami tego typu wypowiedzi. Czy nazwanie urzędnika „cwaniakiem” zmobilizuje społeczeństwo do poparcia reform? A może stanie się argumentem dla przeciwników nowej większości parlamentarnej, którzy już dziś mówią o „polowaniu na czarownice”? Te pytania pozostają otwarte.
Magdalena Biejat nie przeprosiła za swoje słowa. W kolejnych wywiadach podtrzymała swoją ocenę, mówiąc, że nie zamierza udawać, że nie widzi hipokryzji i instrumentalnego podejścia do państwa. Dodała również, że społeczeństwo ma prawo oczekiwać od polityków szczerości, a nie kurtuazji.
Sprawa wypowiedzi Biejat może stać się jednym z testów dla nowej koalicji rządzącej. Czy będzie potrafiła zrównoważyć potrzebę stanowczości z umiarem w języku publicznym? Czy jej przedstawiciele będą działać wspólnie, czy też raczej będą rywalizować na najbardziej wyraziste komentarze?
Jedno jest pewne — polityczny teatr trwa, a Magdalena Biejat, używając jednego słowa, wywołała debatę, która daleko wykracza poza personalny spór. W istocie dotyczy ona kształtu polskiego państwa, granic odpowiedzialności urzędniczej i tego, czy instytucje mają służyć obywatelom, czy partyjnym interesom.