
Propagandysta Łukaszenki odleciał. Chce odebrać Polsce dwa miasta
W ostatnich dniach białoruskie media reżimowe po raz kolejny zadziwiły opinię publiczną swoimi prowokacyjnymi tezami. Tym razem na pierwszy plan wysunął się jeden z czołowych propagandystów reżimu Aleksandra Łukaszenki, który w państwowej telewizji stwierdził, że Polska powinna „zwrócić” dwa miasta: Białystok i Augustów. Choć tego typu wypowiedzi wydają się kuriozalne i oderwane od rzeczywistości, nie są one przypadkowe. Wpisują się w szerszy kontekst politycznej wojny informacyjnej, jaką Mińsk – wspierany przez Moskwę – prowadzi wobec państw Zachodu, w tym przede wszystkim Polski.
Retoryka absurdu
Wypowiedź, która wywołała burzę, padła w programie nadawanym przez białoruską telewizję państwową. Jeden z prowadzących, znany ze skrajnie prorządowej postawy i lojalności wobec Łukaszenki, powiedział wprost, że „ziemie takie jak Białystok czy Augustów powinny wrócić do Białorusi, bo historycznie należały do niej”. Choć nie przedstawił żadnych konkretnych argumentów historycznych, geograficznych czy prawnych, jego słowa natychmiast zostały zauważone zarówno w Polsce, jak i za granicą.
To nie pierwszy raz, kiedy białoruska propaganda posługuje się podobnymi narracjami. Już wcześniej pojawiały się sugestie, że Polska rzekomo „zagraża suwerenności Białorusi”, a NATO przygotowuje się do inwazji z terytorium naszego kraju. Wypowiedzi o „odzyskiwaniu” ziem to kolejny krok w eskalacji tej narracji – tym razem mający na celu wywołanie emocji i skonsolidowanie społeczeństwa białoruskiego wokół reżimu.
Operacje informacyjne i cele polityczne
Warto przyjrzeć się bliżej, jaki jest rzeczywisty cel takich wypowiedzi. Eksperci ds. bezpieczeństwa i dezinformacji są zgodni: chodzi o prowadzenie tzw. operacji psychologiczno-informacyjnych, które mają wywołać zamieszanie, wzbudzić niepokój oraz podważyć zaufanie do państw NATO. Białoruś, będąca de facto satelitą Rosji, w pełni wpisuje się w rosyjską strategię prowadzenia wojny hybrydowej.
W tej narracji Polska przedstawiana jest jako agresor, który marzy o „zachodniej Białorusi” – czyli o terytoriach należących przed wojną do II Rzeczypospolitej. Białoruska propaganda odwraca więc role: to nie Mińsk czy Moskwa są zagrożeniem, lecz Warszawa. Wypowiedź o „odebraniu Białegostoku i Augustowa” to próba zbudowania alternatywnej rzeczywistości, w której Białoruś jawi się jako ofiara zachodniego imperializmu.
Reakcja polskich władz i społeczeństwa
Polskie władze nie dały się wciągnąć w tę grę. Ministerstwo Spraw Zagranicznych uznało wypowiedzi propagandysty za „kompletnie niepoważne” i „niegodne komentarza”. Również eksperci i politycy podkreślali, że tego typu retoryka nie zasługuje na poważne traktowanie, choć nie można jej całkowicie ignorować. Jak zaznaczają analitycy, nawet najbardziej absurdalne narracje propagandowe mogą mieć wpływ na opinię publiczną – szczególnie w społeczeństwach, które są wystawione na ciągłą dezinformację.
W mediach społecznościowych reakcje były mieszane – od oburzenia i żartów po zaniepokojenie. Wielu użytkowników Twittera czy Facebooka przypomniało, że podobne „roszczenia” pojawiały się już w przeszłości – nie tylko ze strony Białorusi, ale także Rosji. Część komentatorów zwraca uwagę, że tego typu wypowiedzi mogą być preludium do kolejnych prowokacji – na przykład przy granicy polsko-białoruskiej.
Kontekst historyczny – manipulacja faktami
Narracja o „historycznych ziemiach Białorusi” opiera się na bardzo wybiórczym podejściu do historii. Białystok i Augustów leżały w granicach II Rzeczypospolitej i nie były nigdy częścią niepodległego państwa białoruskiego. Owszem, po II wojnie światowej część dzisiejszej zachodniej Białorusi została włączona do Związku Radzieckiego, ale był to rezultat decyzji wielkich mocarstw, a nie wyraz woli narodów.
W dodatku przez wieki tereny te były częścią Rzeczypospolitej Obojga Narodów – wspólnego państwa Polaków i Litwinów, a nie jakiegoś „białoruskiego dziedzictwa”. Twierdzenie, że Białystok „należy do Białorusi”, jest równie absurdalne jak tezy o przynależności Wilna do Polski – co, nawiasem mówiąc, również było kiedyś podnoszone przez propagandę rosyjską.
Niebezpieczna gra reżimu
Choć może się wydawać, że wypowiedzi propagandystów nie mają realnego znaczenia, to w rzeczywistości mogą służyć jako podkładka pod działania o bardziej konkretnym charakterze. Historia uczy, że autorytarne reżimy często zaczynają od słów, by potem przejść do czynów. Tak było chociażby w przypadku aneksji Krymu przez Rosję w 2014 roku – wcześniej przez lata media rosyjskie przygotowywały opinię publiczną na „powrót Krymu do macierzy”.
Nie należy więc lekceważyć wypowiedzi białoruskich propagandystów. Mogą one być testem – próbą wysondowania, jak zareaguje opinia publiczna w Polsce i na Zachodzie. Mogą też przygotowywać grunt pod kolejne działania hybrydowe – choćby zwiększenie liczby migrantów na granicy, cyberataki czy inne formy destabilizacji.
Co dalej?
Polska – jako państwo frontowe NATO i Unii Europejskiej – musi być przygotowana na różne scenariusze. W obliczu agresywnej retoryki ze strony Mińska i Moskwy konieczne jest wzmacnianie odporności informacyjnej społeczeństwa, wspieranie niezależnych mediów oraz edukacja w zakresie rozpoznawania dezinformacji. Tylko w ten sposób można skutecznie przeciwstawić się manipulacjom i propagandzie.
Jednocześnie warto kontynuować działania dyplomatyczne i wzmacniać sojusze – zarówno w ramach NATO, jak i na forum UE. Solidarność państw zachodnich wobec prób destabilizacji regionu jest kluczowa. Wypowiedzi białoruskich propagandystów są nie tylko próbą prowokacji, ale również testem na spójność i determinację Zachodu.