
Zginął 500 metrów od domu rodziców. Policjantka: widok na miejscu był przerażający
To miała być zwykła droga powrotna do domu. Tylko kilka minut pieszo, znajomą trasą, którą przechodził setki razy. Niestety, tym razem nie dotarł. 22-letni Kamil zginął zaledwie 500 metrów od domu swoich rodziców. Miejsce tragedii wyglądało, jakby czas się tam zatrzymał – porzucony plecak, roztrzaskany telefon i ślady na asfalcie, które długo pozostaną w pamięci tych, którzy tam byli.
Dramat w małej miejscowości
Wydarzyło się to w nocy z soboty na niedzielę, w niewielkiej wsi pod Rzeszowem. Była godzina 23:40, gdy dyżurny Komendy Powiatowej Policji otrzymał zgłoszenie o potrąceniu pieszego na lokalnej drodze powiatowej. Na miejsce natychmiast skierowano patrol policji, karetkę pogotowia i straż pożarną.
– Widok był naprawdę przerażający. Chłopak leżał na poboczu, kilka metrów od drogi, a jego rzeczy były rozrzucone po całej jezdni. Jeszcze oddychał, ale miał bardzo poważne obrażenia głowy i klatki piersiowej – relacjonowała młodsza aspirant Monika Dąbrowska z lokalnej komendy. – Ratownicy przez kilkadziesiąt minut walczyli o jego życie. Niestety, bezskutecznie. Zmarł w drodze do szpitala.
Samochód odjechał. Poszukiwania sprawcy
Najbardziej wstrząsające było to, że sprawca potrącenia nie zatrzymał się, nie udzielił pomocy, nie wezwał służb. Odjechał, zostawiając ciężko rannego młodego mężczyznę na poboczu.
Policja natychmiast wszczęła intensywne poszukiwania. Funkcjonariusze sprawdzili monitoring z pobliskich domów, stacji benzynowych, punktów handlowych. W ciągu kilku godzin udało się ustalić markę samochodu – ciemny SUV – oraz częściowy numer rejestracyjny. Już następnego dnia rano zatrzymano podejrzanego.
– To 37-letni mieszkaniec sąsiedniej wsi. W chwili zatrzymania był trzeźwy, ale badania wykazały obecność śladów alkoholu sprzed kilkunastu godzin. Twierdził, że nie zauważył, iż kogokolwiek potrącił. Trudno w to uwierzyć, biorąc pod uwagę stan pojazdu – komentował rzecznik policji.
Rodzina w szoku: „To nie powinno się wydarzyć”
Rodzina Kamila do dziś nie potrafi zrozumieć, jak mogło dojść do tej tragedii. Chłopak wracał z imienin u kolegi. Był spokojny, odpowiedzialny, nigdy nie sprawiał problemów.
– Zadzwonił do mnie około 23:00, że wychodzi i zaraz będzie w domu. Wyszłam na ganek go wypatrywać. Minęło 10 minut, 15, pół godziny… Zaczęliśmy dzwonić. Telefon dzwonił, ale nikt nie odbierał – mówi pani Maria, matka Kamila. – A potem zobaczyliśmy niebieskie światła, syreny. Serce mi pękło.
Ojciec Kamila, pan Wojciech, nie kryje emocji: – To była dobra dusza. Kochał zwierzęta, pomagał w gospodarstwie, miał plany na przyszłość. Chciał założyć warsztat samochodowy. I nagle – koniec. Bo ktoś był zbyt tchórzliwy, żeby się zatrzymać i wezwać pomoc.
Cisza wśród sąsiadów
Wieś, w której doszło do tragedii, pogrążyła się w ciszy. To miejsce, gdzie wszyscy się znają. Ludzie wciąż nie mogą uwierzyć, że sprawcą był ktoś z pobliskiej miejscowości. Mężczyzna, który nie był notowany, miał rodzinę, pracę i – według sąsiadów – uchodził za spokojnego człowieka.
– To szok. Nikt się nie spodziewał, że mógłby tak postąpić. Może się przestraszył, ale to nie tłumaczy ucieczki z miejsca wypadku – mówi jedna z mieszkanek, prosząc o anonimowość.
W lokalnym sklepie nikt nie chce rozmawiać. Ludzie kiwają głowami, mówią tylko: „straszna tragedia”, „biedna rodzina”, „nie wiadomo, co powiedzieć”.
Eksperci: „Problem ucieczek z miejsca wypadku narasta”
Według danych Komendy Głównej Policji, tylko w ubiegłym roku doszło w Polsce do ponad 1200 przypadków, w których sprawcy zbiegli z miejsca wypadku. W części z nich poszkodowani zmarli właśnie dlatego, że nie otrzymali pomocy na czas.
– Ucieczka z miejsca zdarzenia to jedno z najcięższych przestępstw drogowych. Jest to nie tylko przejaw braku odpowiedzialności, ale też realne zagrożenie dla życia ofiary – mówi dr Krzysztof Olszewski, ekspert ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego. – Gdyby ten kierowca natychmiast zadzwonił po pomoc, być może ten chłopak by żył. W takich sytuacjach każda minuta ma znaczenie.
Pogrzeb i apel matki
Pogrzeb Kamila odbył się w środę. Na cmentarzu parafialnym pojawiły się tłumy – rodzina, przyjaciele, nauczyciele, sąsiedzi. Młodzi chłopcy, koledzy ze szkoły i z boiska, nie kryli łez. Trumna była otoczona kwiatami, a na wieńcu od rodziców widniał napis: „Kochanemu Synowi – zabrali nam Ciebie za wcześnie”.
Na zakończenie uroczystości matka Kamila przemówiła do zebranych:
– Nie życzę żadnej matce, by musiała stać nad grobem swojego dziecka. Ale proszę was – uczcie swoje dzieci odpowiedzialności. Tłumaczcie, że jak coś się stanie, trzeba się zatrzymać, pomóc, nie uciekać. Bo milczenie i strach zabijają.
Sprawa trafi do sądu
Sprawca śmiertelnego potrącenia usłyszał zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym oraz ucieczki z miejsca zdarzenia. Grozi mu do 12 lat więzienia. Prokuratura wniosła o tymczasowy areszt, a sąd przychylił się do wniosku. Proces ma ruszyć w ciągu najbliższych miesięcy.
Tymczasem mieszkańcy wsi, w której zginął Kamil, próbują wrócić do codzienności. Ale dla wielu z nich ta noc na zawsze pozostanie w pamięci – jako przykład brutalnego końca niewinnej drogi do domu.